Prolog

8 2 1
                                    

Nikt nie uwierzył mężczyźnie, gdy ten cudem nie wyważając drzwi, wtoczył się do biura. Jedyne co zrobili, to cofnęli się od niego, po tym, jak uderzył całym swoim ciałem o biurko recepcji. Wszyscy patrzyli na niego, z co najwyżej politowaniem, które pokazuje się tym, co w obliczu śmierci, liczą na dalsze życie. On, nie zważając na to, opowiadał, co dane mu było ujrzeć. Żadne z ust zebranych członków biura śledczego nie otworzyło się, by wkroczyć w dialog z nieznajomym. Obserwowali mężczyznę, który wymachiwał rękami, zalewając podłogę swoim potem, krzycząc wyniośle, pragnąc im przekazać to, co ujrzał.

Dopiero gdy zjawił się detektyw Richmond, zapraszając go do swojego gabinetu, dotarło do wszystkich, co tak naprawdę ujrzeli. Patrzyli z przerażeniem na mężczyznę, idącego w ślad za detektywem, ich twarze bladsze od papieru, tracące barwę z każdą kolejną chwilą. Samantha Rias kaszlnęła cicho, przepychając się wzdłuż stojących, wyciągając jednocześnie z kieszeni papierosa. Paru ludzi podążyło jej śladem, wychodząc na świeże powietrze, by zrozumieć w pełni co ujrzeli.

Don Matchis spytał detektywa Richmonda, gdy ten torował drogę dla potencjalnego klienta, czy nie potrzebuje on być może pomocy. Ten spojrzał mu tylko w oczy, zmuszając Dona do wyjścia na dwór, gdzie wyprosił od kogoś papierosa. Ledwo był w stanie go utrzymać w rękach, Samantha musiała mu pomóc go zapalić, a następnie stała nad nim chwilę, by ten przypadkiem nie zmarnował podarunku.

W biurze zostali nieliczni, ci co akurat przebywali w innej części bądź skupili się całą swoją duszą na stertach papieru, zalegających w każdym rogu budynku. Przyglądali się ze zdziwieniem grupce pięciorga, stojącej na wejściu do budynku, palących niczym za kolejnych dwudziestu.

Nikt nie zwrócił uwagi na donośny huk, jaki rozległ się na tyłach budynku. Rzeka słów, jaka wylała się wśród ludzi pragnących zapomnieć, bądź tych, co chcieli wiedzieć, sprawiła, że nikt nie usłyszał wystrzału pistoletu.

- Oszalał, po prostu oszalał. – powiedziała Samantha do Anny Potch, recepcjonistki, która dołączyła do reszty, wyślizgując się przy tym sprzed dziesiątek oczekujących połączeń. – Kto normalny wspominałby o takich rzeczach? Niech Wielka Trójka ma w opiece duszę Richmonda.

- Wolałbym, żebyście wy się zaopiekowali moim problemem, niż Oni. Nie oskarżyłbym go o szaleństwo, co najwyżej o... Inne podejście do problemów świata.

Wszyscy odwrócili się w jego stronę. Beżowy płaszcz, który miał na sobie, był poplamiony krwią. W ręce trzymał pistolet, choć widać było, że z trudem skupia się na tym, by nie upuścić go na ziemię.

- Potrzebuje paru z was do pomocy. Wiecie, standardowa robota z łopatą. Ktoś chętny? – spytał detektyw Richmond.

Zaśmiał się nerwowo, rozglądając się po twarzach zebranych. Ci, jak na znak wpatrywali się w tej sam punkt na ziemi, zupełnie jakby miał im odpowiedzieć na wszystkie pytania.

- Paul, przyjacielu. Pomożesz szefowi w potrzebie, co? – zapytał, wypowiadając ostanie zdanie resztką tchu. - Nie martwcie się tym, co zrobiłem. Wytłumaczę wam, w swoim czasie, spokojnie.

- Skąd możesz mieć taką pewność? Ostatnim razem jak słyszałam, nasza agencja zajmuje się rozwiązywaniem problemów klientów, a nie mordowaniem ich w biały dzień. – powiedziała Samantha, podnosząc głowę do góry. Jej policzki płonęły. – Nawet jeśli opowiadali oni o tak nienaturalnych rzeczach.

Detektyw Richmond zbliżył się do niej, nim ktokolwiek zdążył zwrócić na to uwagę. Schylił się, szepcząc jej do ucha coś, przez co ucichła. Skinęła tylko głową, a następnie razem wrócili do budynku.

Wewnątrz pozostało tylko dwóch pracowników, którzy postanowili nie podążać śladami recepcjonistki. Stali obecnie w korytarzu prowadzącym do pokoju na tyłach, w rękach trzymając teczki, z których co jakiś czas wypadały papiery na podłogę. Bez chwili zastanowienia poszli za dwójką detektywów, którzy tylko skinięciem głowy wezwali ich do siebie.

Drzwi stały szeroko otwarte, zupełnie jakby zachęcały, by wkroczyć do pokoju. Promienie słońca padały przez okno na kałużę krwi, która powstała podczas nieobecności na podłodze. Detektyw Richmond dostrzegł w niej odbicie swojej twarzy. Przyglądał mu się, zastanawiając się, czy aby na pewno widzi w niej tego samego człowieka. Mógłby przysiąc, że obicie w krwi patrzyło się na niego z szerokim uśmiechem, oczy błyszczące szaleńczo. Ich wzrok przyciągał go coraz bardziej, zapomniał o tym, co zrobił przed chwilą, o słowach, które usłyszał od siedzącego na krześle mężczyzny.

- Panie Richmond, co tu się wydarzyło? - gdzieś z oddali, dobiegł go czyjś głos. Był on, jednakże zbyt stłumiony, by był w stanie określić, kto wypowiedział te słowa.

Ktoś złapał go za ramię. Poczuł, jak długie paznokcie wbijają mu się w skórę. Obrócił się powoli, czując każdy mięsień napinający się, z trudem walczący z wizją z kałuży. Druga ręka złapała go za twarz, siłą przekręcając ją w swoją stronę. Samantha patrzyła na niego, z ustami otwartymi, nie będąc w stanie wypowiedzieć żadnego słowa. Jej oddech był krótki, palce groźnie wbijały się w jego gardło.

- Jak tu śmierdzi! – jeden z pracowników krzyknął, otwierając oba okna w pokoju na oścież. Uścisk na twarzy natychmiastowo się zluźnił. – Przecież to ciało nie leży tu od tygodnia, co do cholery jest z nim nie tak? Joe, chodź, mi tu pomóż. Weźmiemy je stąd, nim rozleje się na resztę biura.

Mężczyzna podszedł do ciała, tak jak proszono, przechodząc jednocześnie przez kałużę. Odbicie zaśmiało się, choćby usłyszało najlepszy żart w swoim życiu, a następnie znikło, nim but Joego zdążył je zakryć. Detektyw Richmond wstrząsnął głową, a następnie przetarł twarz rękami. Uczucie, które jeszcze chwilę temu przyćmiło jego zmysły, rozpłynęło się.

Fetor był niemalże namacalny, krew wsiąkła w pełni w dywan wyścielający środek pokoju, części ciała przylepiły się do krzesła, nie poddając się nawet pod największym naciskiem. 

 - Dziękuję wam za pomoc, dostaniecie za to odpowiednią rekompensatę.

- Mam nadzieję, że nie polecę przez to na bruk, ale wybacz szefie, to nie należy do standardowej roboty sprzątacza w biurze śledczym. - odezwał się ten, który pierwszy wszedł do pokoju, Edward Harro, jeśli dobrze pamiętał. - Wolałbym wytłumaczenie, od zwykłej łapówki. Wiesz, żeby mieć pewność, że nie wynoszę teraz ciała jakiegoś ważniaka.

- Wszyscy je dostaniecie. - odpowiedział mu, odwracając się jeszcze raz w stronę Samanthy. Gdyby nie ciągły ból dochodzący z ramienia, byłby pewny, że poszła. - Wpierw jednak detektyw Rias i ja mamy do uzgodnienia trochę na prywatności. Jakbyście mogli, pośpieszcie się z tym dobrze? Już wystarczy, że tu jest bałagan. 

Cienie Wśród MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz