Rozdział 4

1 1 0
                                    

Niebo zasnuło się ciemnymi chmurami, sprawiając, że ścieżka, którą szedł, niemalże w pełni znikła mu sprzed oczu. Z trudem rozróżniał kształty stojące dziesięć metrów naprzód, a dalej widział tylko pustkę. Pożałował sobie pośpiechu w opuszczaniu biura. Mógł przygotować się na taką sytuację, nie byłoby to żadnym problemem. Magazyn, który mieli na zapleczu, posiadał wszystko, czego tylko dusza zapragnie. Dałby radę dostać się tam, bez wzroku pracowników na nim.

Głosy, tylko nasiliły się wraz ze zniknięciem światła. Słyszał je coraz częściej, coraz głośniej. Tak jak przy moście szeptały do niego, obecnie miał do czynienia ze zwykłymi zdaniami. Nie zwracał na nie uwagi, ciągle wierząc, że są one tylko wytworem jego zmęczonej wyobraźni. Chwycił pistolet, zupełnie jakby chciał upewnić się, czy on również został zmyślony. Gładził go ręką, czując w dotyku zimno stali. Pragnął, by poczuł się dzięki temu bezpieczniej, pewniej siebie, lecz wszystko pozostało takie samo. Dalej czuł chłód dochodzący z jego serca, nakazujący mu wycofać się jak najdalej ze ścieżki, na której ledwo widać kamienie obrośnięte przez porosty.

On natomiast parł naprzód niestrudzony, wyczekując, aż jego oczy wypatrzą ruiny budynków. Jeden z nich był placówką badawczą, w której spotkał swój cel. Z relacji mężczyzny, którego zastrzelił dziś rano, ten dalej tam siedzi, wyczekując detektywa Richmonda.

Kropla wody uderzyła go w twarz. Stanął w miejscu, przyglądając się niebu. Świat nagle odzyskał swój blask na moment, po czym usłyszał w oddali piorun, warczący cicho, czekając na swoją zdobycz. Deszcz przebijał się przez drzewa, ograniczając już skąpą widoczność. Ruszył naprzód, ciesząc się z tego, że szum wody uciszył głosy. Poczuł, jak powierzchnia staje się śliska pod jego nogami. Schylił się w dół, gdzie dostrzegł ślady krwi oraz towarzyszące jej szczątki ubrań.

Bez zastanowienia się nad świeżością swojego znaleziska, ruszył ich śladem. Wszędzie było czerwono, nie tylko ścieżka miała na sobie resztki wydarzeń przeszłości. Pod drzewami leżały ciała, którym detektyw Richmond wolał nie poświęcać swojego wzroku. Każde z nich było w podobnym stanie, co kobieta spotkana przez niego na moście. Większości brakowało rąk, nóg, niektóre posiadały tylko resztki karku. Zastanowił się dogłębnie, co tu się musiało wydarzyć, by tyle ciał legło martwych na tak małym odcinku. Ledwo wyczuwał dochodzący z nich odór, co świadczyło o stosunkowo krótkim czasie od śmierci.

To tworzyło następujące pytanie. Jakim cudem, nikt o tym nie słyszał? Żadnej wzmianki w telewizji, najmniejszego wątku w gazecie ani słowa na ulicy. Tyle osób martwych nie obeszłoby się bez żadnego rozgłosu. Analiza stopnia rozkładu bądź zadanych ran nie miała żadnego sensu. Mogłyby to się okazać tylko kolejne wizje, próbujące odciągnąć go z drogi. Pogodziłby się z tą myślą, gdyby nie alarmujące wnioski od pozostałych zmysłów. Ścieżka przed nim zamieniła się w wielką kałużę krwi. Czuł, jak buty przylepiają mu się do ziemi, mlaskając z każdym krokiem. Wzdrygnął się, czując obrzydzenie do tego, co widzi oraz tego, co zakrywa ciemność. Podczas swojej pracy dane mu było dokonać wielu rzeczy, lecz to przewyższało wszystko. Ktokolwiek, kto był za to odpowiedzialny, musi zostać powstrzymany.

- Niby ty, miałbyś to zrobić? Spójrz na siebie, wyglądasz na chodzące nieszczęście!

Głos, który dotarł do niego, brzmiał normalnie, deszcz w żaden sposób go nie zakłócił. Zastanowił się, czy to jego własny umysł nie próbuje czasem się z nim nie komunikować.

- Tak, powstrzymam to, co zacząłem. - odparł, łapiąc ręką pistolet.

Dotyk zimnej stali sprawił, że dotarło do niego, w jak bezcelową kłótnię się wdał. Cokolwiek nie wypowiedziało pierwszego zdania, dawno znikło, pozostawiając go samym.

Ujrzał przed sobą ruiny placówki badawczej, która niegdyś służyła za ważny ośrodek dla państwa. Ukryta placówka, badająca kolejne sposoby na zyskanie siły nad innymi narodami. Kolejna, która upadła nim odkryto cokolwiek przydatnego. Dotarł do celu. Rzucił się biegiem do budynków, ślizgając się na wystających kamieniach. Błoto głośno chlupotało pod jego stopami, brudząc po kolana jego spodnie.

Stanął przed małą, niepozornie wyglądającą chatką. Ceglane ściany były skruszone w niektórych miejscach, okna zabarykadowane deskami. Ścieżka prowadząca do niej zamieniła się w bagno, lecz nie zwrócił na to uwagi. Schylił się, aby odczytać ledwo widoczny napis na tabliczce stojącej przed nią. Z trudem odszyfrował z niej "Ośrodek Natury i Rozwoju w Rivie". Wszedł do środka, widząc wnętrze budynku dzięki piorunowi, który uderzył bardzo, bardzo blisko. 

Cienie Wśród MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz