Rozdział 2

3 1 1
                                    

Gdy dotarł już do lasu, przystanął na chwilę, aby złapać oddech. Detektyw Richmond spojrzał za siebie, by dostrzec tylko niewyraźną sylwetkę miejsca, które nie tak dawno temu mógł nazwać bezpieczną przystanią. Przez moment, stanął w głowie z myślą, czy to, co robi, jest konieczne. Przecież nie zaszkodziłoby wyjaśnić jego pracownikom, że musi wykonać zlecenie, które otrzymał ponad dziesięć lat temu. Zrozumieliby, dlaczego w tak dziwny sposób zmuszony był opuścić swoją firmę. Szczycili się niezawodnością, a szczególnie precyzją. On nie dotrzymał słowa, więc teraz musi w jak najkrótszym czasie wyrównać rachunki.

Problem polegał na tym, że jego cel nie należał do typowych zleceń. Osoba, którą rzekomo miał znaleźć w lesie, zmarła dawno. Cokolwiek co teraz pozostało, świadczyło tylko o niepoczytalności jego umysłu. Jeden z największych detektywów Abrytanu goniący za pogłoskami. Nim zdążyłby opowiedzieć jedno zdanie więcej, już straciłby swoją posadę, a następnie został ogłoszony pośmiewiskiem.

Ruszył naprzód, podążając ścieżką z kamieni, niepochłoniętą jeszcze przez trawę. Wiedział, gdzie idzie oraz czego się spodziewać. Jego pracownicy w żaden sposób, by mu nie pomogli. Stanęliby tylko na drodze. Żaden człowiek wierzący w Wielką Trójkę nie uwierzyłby w duchy. Ani w projekty rządowe, mające na celu wybudzić wspomniane zjawy.

Samantha zrozumiała. Myśl ta uderzyła go niczym błyskawica. Zacisnął pięści, próbując odrzucić to kompletnie z głowy. Zrozumieć, a uwierzyć to dwa różne pojęcia. Przypomniał sobie błysk w jej oczach, gdy tylko przekazał jej kluczyk do szuflady w biurku. Udawała zaskoczoną, lecz w głębi ducha pragnęła się go pozbyć. Tak jak reszta. Jedynie dzięki temu, że jest sam, da radę osiągnąć swój cel.

Ziemia zadrżała pod nim, zmuszając detektywa Richmonda do zatrzymania się w miejscu. Dotarł do rzeki, rozlewającą się szeroko na obie strony, gdzie jedynym sposobem przejścia na drugą stronę był most, na który właśnie wkroczył.

Dostrzegł krew, ściekającą do wody przez wyrywy między deskami. Kamienna balustrada rozpadła się niemalże w całości, wystający znad linii gruz, był jedyną pozostałością po przeszłości.

Uderzył nogą o drewno, po czym instynktownie rzucił się do tyłu, schodząc na twardą ziemię. Nic się nie stało, choć dostrzegł, jak deska wygięła się do granic swojego oporu.

Rzucił okiem na filary, podpierające most. Z sześciu, tylko cztery odgrywały dalej swoją rolę. Dwa legły pod naporem rwącego strumienia rzeki. Jeden stał niewzruszony, odporny na upływ czasu. Reszta kruszyła się, gotowa ulec pod najmniejszym dołożeniem oporu.

Detektyw Richmond wyciągnął z kieszeni swojego płaszcza notes. Otworzył go, wertując w pośpiechu kartki. Zatrzymał się blisko początku, na mapie całego Abrytanu, omijającą podział na władzę państwa pomiędzy członkami rodu Abrasów. Powoli przeszedł parę stron naprzód, aż dotarł do dokładnego opisu miasta Rivu oraz otaczającego go lasu.

Jedyny most, który mógł przeprowadzić go na drugą stronę, stał dokładnie przed nim. Najbliższy znajdował się dopiero w mieście, do którego musiałby dotrzeć, idąc drogą ciągnącą się od biura. Nie mógł ryzykować tym, że ktokolwiek z jego pracowników, przyłapałby go podróżującego.

Nawet jeśli Samantha uporała się z problemem, z którym ją zostawił, wątpił, by wszyscy byli skorzy do przyjęcia go z otwartymi rękami. Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że powiedziała im tylko część prawdy, okrawając ją o szaleństwo swojego przełożonego. Pracowali ze sobą przez długi czas, lecz nigdy nie wyjawił jej w pełni tego, co ujrzał.

Ciała wynurzające się z wody, śmiejące się głośno pomimo bycia zalanymi, zwierzęta błagające o litość ludzkim głosem... Obrazy przeszłości zaczęły zlewać się w jedną całość. Obrócił się za siebie, w stronę biura, gdzie spotkał rano mężczyznę. Moment ten wydawał mu się teraz tak odległy.

Stał przed nim, z dwoma punktami w głowie, pozostałościami po dwóch pociskach. Krew ściekała na ziemię, tworząc pod nim małą kałużę.

- Wiedzieliśmy, że przyjdziesz do nas. Zawsze wierzyłeś tym, którzy mogli ci zaoferować więcej.

- Idź precz, parszywa istoto. - odparł, wchodząc ponownie na most. - Leżysz głęboko pod ziemią, nic mi nie zrobisz. Jesteś tylko częścią tego, co muszę zakończyć za tym mostem.

Stąpał ostrożnie, pilnując, by rozłożyć ciężar swojego ciała równo pomiędzy deskami. Przygryzł wargę, słysząc trzeszczenie dobiegające spod jego stóp. Most był długi na około sto metrów. Przejście go powinno zająć mu chwilę.

Zauważył leżące na moście strzępy ubrań. Leżały one tuż nad dziurą w moście, pokryte krwią. Obok nich, zobaczył czerwone odciski stóp, biegnące w stronę, z której przybył. Wraz z nimi, ciągnął się pas drzazg i większych odłamków drewna.

Lewa część mostu była pełna takich ubytków bądź desek, które pod wpływem padającego deszczu przechylały się w stronę rzeki. Usłyszał donośne plusk w wodzie. Nie przystanął, aby zerknąć do wody, co wywołało ten dźwięk, wierząc, że jeżeli, by tak zrobił, sam podzieliłby ten sam los.

Powierzchnia uginała się pod nim, gotowa zdradzić go w każdej chwili. Jego usta wypełnił smak metalu oraz towarzysząca mu słoność. Przetarł rękawem brodę, brudząc go przy tym swoją krwią. Dotknął ust, po czym zaśmiał się, gdy poczuł wilgoć.

- Śmiej się, ile chcesz Rich, my dołączymy do ciebie za niedługo. Wpierw jednak musisz do nas przyjść, dlatego miej na uwadze swoje bezpieczeństwo.

Odetchnął głęboko, idąc ciągle naprzód. Głos, który zaczął nawoływać do niego, wzbudzający w nim obrzydzenie oraz panikę, znikł. Puste echa wypowiedzianych słów odbijały mu się w głowie, cichnąc z każdym metrem, który przeszedł.

Nagle rozległo się za nim ciche skrzypnięcie desek u wejścia na most. Odwrócił głowę na bok, próbując kątem oka spojrzeć na coś, co poszło jego śladami. Minął połowę mostu, choć czuł się, jakby przeszedł parę kroków. Cokolwiek co idzie za nim, nie może go powstrzymać, przed dotarciem do leżącego zaledwie paręset metrów dalej porzuconego budynku rządowego.

Dostrzegł kobietę patrzącą na niego z zaciekawieniem. Brakowało jej części brzucha, wyglądając na ranę zadaną przez zwierzę, które znacząco przerastałoby ją rozmiarami. Dopiero gdy przypatrzył jej się po raz drugi, zauważył, że nie posiada ona większości twarzy.

Zachwiał się na nogach, z trudem wstrzymując wymioty. Przetarł ręką czoło, po czym stanął na moment, schylając się bliżej ziemi. Zamknął oczy, pragnąc przyklęknąć. Nim zdążył to zrobić, poczuł, jak ugina się pod nim ziemia. Odepchnął się od powierzchni, szarżując naprzód. Biegł jak szalony, patrząc tylko z przerażeniem na łamiące się deski. Brakowało mu zaledwie parunastu metrów do końca, zmusił zmęczone mięśnie do wysiłku, pragnąc dostać się bezpiecznie na drugą stronę. Zapomniał o kobiecie, która przeraziła go przed sekundą, skupiając się na stawianiu kroków, w ten sposób, aby nie runąć do rozpędzonej rzeki.

Jego noga nagle zapadła się w drewnie, a ciało runęło wraz z nią. Wydał z siebie swój, jak przynajmniej sądził, ostatni okrzyk, lądując z bólem na kamienistym wybrzeżu. Leżał tak na ziemi, niezdolny do wstania na nogi. 

Cienie Wśród MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz