Gu Huawa

16 5 6
                                    

Zgodnie stwierdzili, że najlepszym wyjściem będzie poczekanie na pomoc stacjonujących w mieście wojowników. Nie wiedzieli przecież z jaką ilością stworów mieli do czynienia. A do tego było oczywiste, że sama ich obecność nie spowodowałaby anomalii pogodowych.

- Ktoś musi je kontrolować- stwierdził Lĕi Jìn i uchylił drzwi do stojącej na poboczu opuszczonej gospody.

- Jesteś pewien, że możemy tam wejść? Może powinniśmy znaleźć właściciela albo chociaż... - zawahał się Lù Hǎoxīn.

- To jakaś opuszczona rudera, byłem już tutaj, gdy pierwszy raz wjechałem do miasta. Na pewno nie ma żadnego właściciela - przerwał.

Pewnym krokiem wszedł do zakurzonego pomieszczenia. Było prawie puste, miało zabite dechami okna, a każdy kąt opleciony był pajęczymi sieciami. Na samym środku stał stary drewniany stół z powykrzywianymi ze starości nogami i podziurawiona skrzynia.

- Pewnie jesteś zmęczony, usiądź- zaproponował Lĕi Jìn, pokazując ręką na skrzynię.

Lù Hǎoxīn przyjrzał się jej sceptycznie. Nie wyglądała schludnie, a tym bardziej bezpiecznie. Po chwili zastanowienia postanowił jednak skorzystać z chwili odpoczynku i rozsiadł się przy stole.

- Nadal nie powiedziałeś mi, jak masz na imię... - zaczął przyjaźnie - teraz mamy trochę czasu, więc możemy lepiej się poznać.

- Co robisz w Huàyīn ? - zapytał stanowczo.

Choć Lĕi Jìn sprawiał wrażenie dobrej osoby, a nawet zdołał zdobyć małą dozę zaufania, Lù Hǎoxīn nie tracił czujności. Nadal nie widział powodu dla którego potomek klanu Lĕi miałby znaleźć się w samej prowincji Shǎnxī, a co dopiero w mieście Huàyīn.

Zapytany chłopak westchnął przeciągle. Usiadł na ziemi i oparł łokieć o kant stołu.

- Jestem tu z rozkazów Cesarza.

- Cesarza?

Brew Lù Hǎoxīna zadrżała. Czuł, jak na zmianę blednie i różowieje, a bicie jego serca znacznie przyśpiesza.

- Tak. Słyszałeś o księżniczce Huāwie? - mlasnął językiem z niezadowoleniem - Nie dość, że się gdzieś zapodziała, to jeszcze musiała to zrobić dzień przed jej zaślubinami.

- Zaślubinami? - Lù Hǎoxīn próbował zachować zimną krew. Starając uspokoić łamiący się głos, zaciskał dłoń na rękojeści swojego miecza.

- Tak. Miała wyjść za Księcia Koronnego Państwa Wschodniego, Chái Mìnga. Niestety, noc przed ceremonią zniknęła bez śladu - kontynuował, podminowanie tupiąc nogą - A mi przyszło się za nią uganiać!

- Co masz na myśli mówiąc uganiać? Przypuszczasz, że jej zaginięcie było celowe? Uciekła przed zaślubinami?

- Oczywiście! Nie uwierzę w nic innego! Po prostu nie chciała wychodzić za jakiegoś buca, którego nawet nie zna! - jego ton wcale nie przypominał godnego panicza, a bardziej wiejskiego, rozjuszonego prostaka - Cóż, nie ma czemu się dziwić!

- W takim razie, dlaczego postanowiłeś ją odnaleźć?

- Jak to dlaczego? To chyba jasne! Dla pieniędzy! Moja sekta od dawna boryka się z wieloma problemami. Taka okazja jest dla mnie, jak zbawienie!

- Rozumiem - wymamrotał pod nosem.

Czuł, że nie mógł winić Lĕi Jìna za podjęcie takiej decyzji. W końcu miał do wyboru pomiędzy dobrem nieznajomej dziewczyny, a dobrem własnego klanu. Niemal każdy wybrałby to drugie.

Godziny mijały, wichura nie przestawała hulać, a burzowe chmury nie opuszczały nieba. Pomoc, która miała zostać przyprowadzona przez pracownika gospody nie nadeszła. Dwójka wojowników postanowiła dłużej nie zwlekać i wziąć sprawy w swoje ręce. Wyszli ze schronienia i dzierżąc w dłoniach miecze, udali się w stronę lasu. Już po przekroczeniu bram miasta poczuli przenikliwy smród zgnilizny. Mroczna energia otaczała ich z każdej strony, a unosząca się nienaturalnie gęsta mgła ograniczała pole widzenia. Wykonali kilka ostrożnych kroków w głąb drzew. Trzymali się blisko siebie, tak aby się nie zgubić. Nawet w dwójkę mieli małe szanse na powodzenie, a spotkanie grupy wyklętych trupów w pojedynkę byłoby równoznaczne z wyrokiem śmierci.

„Shanren " - Rozalia M.  |OneShot|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz