Cassandra siedziała niespokojnie na sofie z zamkniętymi oczami. I choć mogłaby je otworzyć, bo jej mąż nie zauważyłby, że nie usłuchała jego prośby, to starała się dzielnie trzymać zaciśnięte powieki. Czuła, jak Cecilio obejmuje jej dłoń. Ogarnęło ją przyjemne ciepło, na chwilę, bo wkrótce coś połaskotało jej nadgarstek, skóra zaś się napięła.
— Możesz otworzyć oczy — powiedział.
— A może wcale ich nie zamykałam?
— Ufam ci. Wiem, że ulegasz moim najgłupszym prośbom.
Spojrzenie Cassandry natychmiast spoczęło na nadgarstku, na którym pojawiła się ręcznie wykonana bransoletka. Uśmiechnęła się szeroko. Uwielbiała te podarunki, świadoma, że sporo kosztowały Cecilia, bynajmniej nie pieniędzy, a czasu, cierpliwości, chęci i miłości.
Odkąd stracił wzrok, co uniemożliwiło mu szkicowanie, starał się znaleźć sobie jakieś inne zajęcie. To nie było wcale takie proste. Nie poddawał się i niczego nie skreślaj od początku, choć wiedział doskonale, że do pewnych spraw się nie nadaje. W końcu odnalazł się w koralikach.
Obracał je w dłoniach, starając się określić ich kształty. Te nieregularne stanowiły dlań wyzwanie, ale z czasem i kanciaste bryły przestały sprawiać mu większy problem. Były już przepiłowane na wylot. Pierw bawił się nimi jak dziecko klockami, z czasem nauczył się nawlekać je na szersze paseczki. Och, to było trudne zadanie, ale miał czas, miał swoje sposoby niepojęte przez rozum Cassandry. Powoli i w tej dziedzinie stał się swoistym mistrzem.
Cassandra podziwiała go za cierpliwość. Niegdyś próbowała podzielić tę pasję męża, ale nie odnalazła się tym. To było dla niej nudne i Cecilio to w pełni rozumiał. Wykonywane przez niego bransolety czy wisiory wcale nie należały do subtelnej biżuterii nadającej się na wystawne przyjęcie. To były ozdoby pasujące do ubogich dziewcząt. Mimo to Cassandra czasem zakładała podarunki męża.
— Mam nadzieję, że dobrze się komponuje.
— Jest piękna.
— Zawsze tak mówisz — zauważył.
— Powiedziałeś, że mi ufasz. Nie powinieneś mieć więc wątpliwości, że i tym razem odpowiadam ci szczerze.
— Nie mam. Cieszę się, że mogę sprawić trochę radości.
— Dajesz mi jej wiele, Cecilio — odparła. Objęła dłońmi lica męża, po czym pocałowała go najpierw w nos, a potem w usta. — Nikogo nie kochałam tak jak ciebie.
W tamtej chwili drzwi saloniku otworzyły się, a w progu zatrzymał się Cipriano.
— Przepraszam, nie chciałem przeszkadzać — wydukał zakłopotany Cipriano, wycofując się za drzwi.
— Nie, proszę, wejdź — powiedziała Cassandra. Powstała z sofy. Nie chcąc, aby Cecilio czuł się nagle odtrącony, położyła dłoń na jego ramieniu. — Chciałam z tobą pomówić.
— Ostatnio dużo rozmawiamy.
— Tak, trudno nadrobić stracone trzydzieści lat. Można uznać, że dwadzieścia osiem, bo przez pierwsze dwa lata pewnie nie mówiłam zbyt wiele. Nie jestem dobra w wyliczeniach jak Dario, ale z odejmowaniem na palcach sobie radzę.
— Może chcecie dyskutować sami? — odezwał się Cecilio.
— Nie. Jesteś moim mężem, a to mój ojciec. — Ostatnie słowo miało dla niej gorzki posmak. — Chciałabym zjednoczyć rodzinę.
— Och, byłbym szczęśliwy! — przyznał zadowolony Cipriano.
— Poproszę więc Thomasa, aby przygotował kawę.
CZYTASZ
Widma wyklęte
FantasyWenecja skrywa swoje tajemnice i historie wśród ulic, kanałów i placów. Jak cienka jest granica między niezwykłością, którą się podziwia, a tą, którą się piętnuje? Był sobie pewien pałac. Wznosił się tam, gdzie upiorni gondolierzy przeczesują wiosła...