X. Wiedza tajemna

158 28 560
                                    

Rozdział podejmuje temat niechcianego macierzyństwa i jego brutalnych konsekwencji.

— Szukałam cię w sypialni, ale cię nie zastałam — zaczęła bezpardonowa Cassandra. Nie starała się zagaić rozmowy, ostrożne przejść do tematu, który chciała poruszyć, a później naturalnie go rozwinąć niczym zwój materiału. Miała dość sztucznych ozdób, potrzebowała nagiej prawdy, nawet tej brzydkiej, wypowiedzianej wystrzępionym językiem.

— Najwidoczniej musiałem gdzieś wyjść — odpowiedział spokojnie Cipriano.

— Widziałam, jak wchodzisz do pokoju — odparła. — Zapukałam, ale nikt się nie odezwał. Pozwoliłam sobie zajrzeć do środka, bo choć staram się cenić święty spokój drugiej osoby, to jednak mój pałac — przypomniała. Może było to niemiłe nadmienienie, pełne zuchwałości, ale po ostatnim incydencie z Ceciliem postanowiła to ponownie zaznaczyć. — Nie było cię, na balkonie też nie.

— A więc musiało ci się przewidzieć. — Cipriano nie zwlekał z odpowiedzią. Jeżeli więc było to kłamstwo, to potrafił wymyślać je naprawdę prędko.

— Nic mi się nie przewidziało — utrzymywała stanowczo, choć część jej serca krzyczała, że tak, jesteś obłąkana, żyjesz w półśnie, przestań nękać innych ludzi niczym duch. 

— A więc wyparowałem? — Zaśmiał się Foscari. — Och, Cassandro, zastanów się, co mówisz, bo zaczynam się martwić. — W jednej chwili spoważniał. — Często widujesz się z doktorem. Ty, nie Cecilio. — Objął ją podejrzliwym spojrzeniem. — Oczywiście, wiem, że kochasz męża, więc nie śmiałbym pytać, czy przypadkiem go nie zdradzasz, co nie byłoby trudne z uwagi na jego ślepotę. Nawet bym to zrozumiał, bo trudno żyć z kaleką, ale...

— Jak możesz tak mówić o Ceciliu! — przerwała.

— Kochanie, to gorzka prawda. A chyba takiej oczekiwałaś ode mnie usłyszeć. Wybacz, że nie silę się na milsze słówka, ale nie jestem literatem. — Cipriano złączył ręce. — A więc, czy aby na pewno nic ci nie dolega?

— Co masz na myśli?

— Cóż, odwiedza cię lekarz, niby przychodzi tylko na ploteczki, dziś mówisz mi, że niby zniknąłem w pokoju. Zapytam więc wprost: czy z twoją głową wszystko dobrze?

— Ma się lepiej niż głowa Violetty, która ponoć roztrzaskała się na placu, gdy ktoś wypchnął ją z okna.

— A więc nadal uważasz, że to ja, prawda?

— Nie wiem, co mam myśleć. Może mam z Thomasem coś wspólnego, bynajmniej nie naszym uroczym kamerdynerem. Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę — odparła twardo, próbując wyobrazić sobie postać apostoła na płótnie.

— Gdyby nie znamię, nie wierzyłabyś nawet, że jestem twoim ojcem — powiedział gorzko. — Przykro mi.

— Smuci cię, że nie jestem nierozważna? — Cassandra starała się zignorować nieprzyjemne ciepło, które ogarnęło jej skórę w miejscu, w którym widniał wyryty przez naturę kwiat akacji.

— Jestem rozczarowany, że nie czujesz tego, co ja... że nie chcesz naprawić naszych relacji. 

— Jeżeli otworzysz przede mną swoje wnętrze, może znajdę odpowiedni klucz, by móc poruszyć śrubki w tym mechanizmie. Czasu jednak nie zdołam zawrócić. — Podniosła się z miejsca. — Wybacz, że nie dokończę z tobą śniadania, ale muszę zajrzeć do Cecilia. Nie mówiłam ci, ale nie zaszczycił nas swoją obecnością, bo nie spał zbyt dobrze, więc pewnie wstanie z łóżka na obiad. A, zapomniałabym. Na podwieczorek zaprosiłam Daria, jeszcze nie wiem, czy będę zdradzać Cecilia, czy tylko plotkować. Pójdę więc rzucić monetą. — Po tych słowach opuściła jadalnię.

Widma wyklęteOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz