Koła niemal ślizgały się po nawierzchni, gdy pędzące na nich auto mknęło ponad dziewięćdziesiąt mil na godzinę wąskimi, londyńskimi uliczkami. Mimo to zgrabnie wymijało wszelkie przeszkody. Inne auta, światła stopu czy nawet autobusy nie stanowiły dla niego bariery.
Crowley jeszcze nigdy wcześniej nie rozbił swojego ukochanego, czarnego jak noc, pojazdu. Zawsze dbał o niego jak mógł, to auto było jego oczkiem w głowie, jednocześnie pasją, a jazda nim zazwyczaj sprawiała mu ogromną przyjemność. Nie ważne kiedy. Nie ważne w jakich okolicznościach. Gdy jechał z zawrotną prędkością w rytm piosenek Freddiego Mercury'ego mógł zapomnieć o całym świecie.
Ale nie dzisiaj.
Inni ludzie spacerujący w parku, stojący w korku czy robiący cokolwiek tego nie zauważyli, ale zawalił się świat. Przynajmniej dla jednej osoby. Armagedon w końcu nadszedł.
Tego dnia demon i anioł, dwie różne strony, a jednak jedna, uratowali ponownie świat. I nic. Tak jakby to była codzienność. Ale coś musiało nie wyjść, skoro dla Crowleya to był koniec rzeczywistości.
Ziemia, rośliny, budynki czy ulice, po których jechał, wydawały się odległe. Wszystko przestało mieć sens. Straciło barwę, wyblakło, poszarzało. Nawet deszcz upadał na ziemię jakoś inaczej. Każda kropla zdawała się krzyczeć z rozpaczy i bólu po opuszczeniu nieba. Wymowne.
Wszystkie te... odczucia były całkiem świeże. Wszystko wydarzyło się w końcu jakieś dziesięć minut temu. Dziesięć minut. Właśnie. Czas przyspieszył, nawet znacząco. Teraz godzina mogła być sekundą, dekada mogła minąć w miesiąc.
Crowley zerknął w lusterku na tylne siedzenia. Leżały tam żółte kwiaty. Tulipany. Dla kogoś obcego mogły nic nie symbolizować. Dla demona znaczyły wszystko. Był w nich cały jego ból, rozpacz i żal. Zamierzał podarować je w prezencie aniołowi, na umówionej wcześniej kolacji w Ritzie, takiej, jaką oboje uwielbiali. To były kwiaty jego anioła.
Ale oczywiście. Bóg musiał mieć jakiegoś asa w rękawie i rozsypać karty w zupełnie inny sposób, niż miały być rozłożone. Wziął łyżeczkę i namieszał w ich życiach jak w swojej własnej herbacie.
Demon był otumaniony, jak zgubione we mgle dziecko, nie mogące znaleźć klamki i na oślep szukające jej na ścianach. Wiedział, że dotyka kierownicy, ale prawie tego nie czuł. Wiedział, że przyciska gaz niemal do samego końca, ale wydawało mu się, że jedzie wolniej niż przechadzający się chodnikami ludzie.
Trochę jakby upił się Laudanum. Ale to nie było to samo cudowne uczucie upojenia. Wrażenie szczęścia i wolności zastępowało uczucie znajdowania się w zbyt ciasnym garniturze. Jakby ktoś wcisnął go nagle w gorset i kazał biegać.
Spadał po raz drugi. Mówią, że historia lubi się powtarzać. Nie ważne czy co rok, dziesięć lat czy... sześć tysięcy.
☆
CZYTASZ
☆ Raven ☆ // Aziracrow
FanfictionCzasem trzeba dokonać wyboru. Czasem wszystko musi być i jest czarno-białe. Ale czy jest coś złego w odcieniach szarości? Dlaczego wszystko zawsze musi się psuć, kiedy do oczu zaczyna docierać strumień światła nadzieji na lepsze jutro? ꧁ • ꧂ Londy...