Rozdział 2

38 9 0
                                    



   Postanowiłam zabrać małą walizkę i ruszyłam w stronę schodów. Potrzebowałam chwili, by wprowadzić plan w życie. Owszem ryzykowałam wiele, jednak również wiele mogłam zyskać. W końcu kto nie ryzykuję, ten nie pije szampana.

   Najciszej jak się da, zeszłam do garażu, gdzie stało auto męża. Wiedziałam, że sam nie pojedzie, aż kierowcą, lecz to wcale nie zmieniało moich planów. Zrobiłam co miałam do zdobienia i ruszyłam do wyjścia. Zawróciłam do kuchni szukając Martina. W końcu musiałam się z nim pożegnać, tak raz na zawsze. 

- Wszędzie Cię szukałem, gdzie byłaś? – zapytał zaskakując mnie.

- To zabawne, bo ja szukałam Ciebie –zaśmiałam się i zbliżyłam do męża, jak kotka polująca na myszkę. – Tak po za tym, nie wiem które auto mogę wziąć?

- To które lubisz kochanie – złożył pocałunek na moim czole i się uśmiechnął.

- Świetnie to wezmę Chellengera –ucieszyłam się i pocałowałam go w usta.

- Odezwij się, gdy dotrzesz na miejsce.

- Jak zawsze ukochany, Ty również. Do zobaczenia w niedzielę – machnęłam ręką i ruszyłam z walizką do garażu.

   Modliłam się w myślach, by nic nie poszło, nie po mojej myśli. Chciałam, bardzo chciałam zakończyć już ten związek, w którym tylko się dusiłam. Wiedziałam, że jeśli Martin zakończy istnienie swojej firmy, jego majtek się zmniejszy, a co za tym idzie, również i mój majątek.

   Wsiadłam do auta i chwilę zajęło mi nim uspokoiłam myśli, mogąc wyruszyć w drogę. Nad morze miałam kawałek drogi i mogłam równie dobrze wrócić do domu, ale co to za frajda z wyjazdu.

***

   Po godzinie korków, w końcu dojechałam. Małe domki na plaży były tym o czym marzyłam i tęskniłam za nimi. W dzień opalanie, wieczorem imprezy, a dziś przecież mam co świętować. Odebrałam klucze do swojego domku, w którym byłam już nie pierwszy raz. Mały salon z kuchnią, łazienka i sypialnia z widokiem na morze. Chociaż nie lubiłam leżeć na plaży, to dziś zwyczajnie tego pragnęłam.

   Szybki prysznic, strój kąpielowy i z ręcznikiem w dłoni ruszyłam na plażę. Wolno zbliżał się wieczór, jednak tutaj pogoda była zaskakująca. Ciepło, słońce i delikatny wiatr, który dotykał mojej skóry sprawiał, iż miałam ochotę zanurzyć się dziś nie tylko w wodzie.

   Odpoczywałam na leżaku, gdy ktoś zasłonił mi słońce. Co jak co, jednak wolałabym, żeby było to coś ważnego, dopiero co zaczęłam rozkoszować się wolnością.

- Pani Agnes McLareen? – uchyliłam okulary na pytanie eleganckiego mężczyzny.

- Tak, a o co chodzi?

- Dostałem polecenie by jak najszybciej oddzwoniła Pani do Pana Thomasa – zaznaczył, a mi ciarki przeszły przez ciało. Thomas był prawnikiem mojego męża, nie rozumiałam o co może chodzić, a strach przeleciał mi przez plecy. Owszem byłam zdolna, lecz co jeśli w końcu ktoś odkrył moją tajemnicę? Kłamstwa mają w końcu krótkie nogi, a to oznaczało by, że musiałabym jak najszybciej wyjechać i lepiej, aby nikt o tym nie wiedział, że zniknęłam w nieznanych okolicznościach.

- Rozumiem, dziękuję – wstałam zabierając ręcznik i ruszyłam w stronę swojego domku.

   Miałam wiele scenariuszy przed oczami i nie wiedziałam, czy dzwonić czy tylko się spakować. Tylko co to zmieni? Nie zdążę tak szybko zmienić swojego wizerunku i zniknąć kompletnie nie zauważona. Z sercem na dłoni uniosłam telefon, miałam kilkanaście niedobranych połączeń. Wolałam jednak znaleźć numer Thomasa. Po trzech sygnałach w końcu usłyszałam jego głos w słuchawce.

- Agnes gdzie jesteś?

- Nad morzem, Martin miał wyjechać na weekend w interesach i polecił abym zrobiła to samo, tylko coś się stało? Nie dzwonisz do mnie zbyt często? – zapytałam czując jak kroplę potu zaczynają lecieć mi po plecach.

- Nie wiem jak Ci to powiedzieć, takie rzeczy nie zdążają się codziennie, ani nie odbywa się takich rozmów codziennie... – urwał, a ja poczułam jak wielki kamień spada mi z serca.

- Thomasie co się stało?!

   Chciałam to usłyszeć, nie chciałam, aby przeciągał. Potrzebowałam tylko usłyszeć te trzy słowa  i koniec. Wtedy będę wolna, szczęśliwa i cholernie bogata. 

- Martin nie żyje – mija rola musiała wejść w życie. Nie myślałam jeszcze jak to odegram, ale jedno wiedziałam. Musiałam zrobić to z dobrym przekonaniem. W końcu bardzo go kochałam, tak samo jak poprzednich.

- Nie? To jakiś żart, tak? Żartujesz sobie ze mnie?

   Miałam ochotę się jeszcze zabawić, a teraz muszę być kurewsko ostrożna. Nikt nie może mnie zobaczyć z kimś obcym, do póki stąd nie zniknę. Tym bardziej, że z pewnością, gdy teraz mój mąż oficjalnie nie żyje, to ktoś na pewno mnie obserwuję.

- Jestem poważny. Agnes to było straszne.

- Wracam... Zaraz będę... Czekaj na mnie w domu, proszę. Około godziny powinnam wrócić. – zaczynam łkać na siłę i udawać, że strasznie płacze. W końcu to potrafię najlepiej.

- Spokojnie, nie powinnaś w takim stanie jechać. Może jutro rano wrócisz?

- Nie Thomasie! To mój mąż! Bądź w naszym domu, pakuje się i wracam – jestem stanowcza. Wiem, że teraz liczą się chwilę i ja muszę wygrać te chwilę, inaczej przegram nie tylko pieniądze.

- Ale... – przerywam mu.

- Nie ma ale! Będę za ponad godzinę. Czekaj na mnie w domu i dowiedz się kto to zrobił. – kończę rozmowę oddychając trzy razy, aby uspokoić oddech. W środku się cieszę jak mała dziewczynka z lizaka, a na zewnątrz muszę udawać zdruzgotaną, ale dla mnie to nie trudne.

***

   Droga się dłużyła przez korki, których niestety w Miami nie brakowało. Zastanawiałam się jak mam odegrać tę rolę. W końcu nie wiem ile naszej rozmowy mogła podsłuchać gosposia.

   Podjechałam na podjazd czując dziwne ukucie. Nie wiem czemu, ale naszły mnie złe myśli. Czy to stres przed spotkaniem z Thomasem ? A może zwyczajnie będzie mi szkoda tego miejsca opuścić? Przecież nie będę tu siedziała i mam nadzieję, że Thomas coś wymyśli jak każdy z prawników moich ostatnich mężów.

   Siedziałam przez chwilę w samochodzie przypominając sobie najgorsze chwilę mojego życia, jak by nie patrzeć trochę ich miałam. W końcu nie znalazłam się tutaj przez przypadek, a uciekając od swojego dawnego życia. Teraz wrócę i stawie czoła swoim demonom, które wtedy wydawały mi się nie do pokonania.

   Łzy ciekły mi z oczu, a ja po cichu weszłam do domu. Jednak zatrzymała mnie przed zamknięciem drzwi, rozmowa gosposi z Thomasem. Wiedziałam, że ta wiedźmina Margaret nie będzie stała po mojej stronie, jednak tego, że będzie mnie oskarżała o śmierć Martina, mnie nie zaskoczyła.

- To normalne. Taka młoda i z takim starszym Panem? To wyglądało jak ojciec z córką, a nie z żoną!– krzyknęła. Nie chciałam słuchać więcej i zwyczajnie trzasnęłam drzwiami.

- Agnes to Ty? – głos prawnika mojego męża wywołał we mnie kolejne łzy. I dobrze niech ta jedzą zobaczy jak strasznie cierpię.

- Tak... Chyba, że spodziewaliście się kogoś innego? – zapytałam wprost. Głos lekko mi się przełamał, więc zabrzmiało wiarygodnie.

- Pewnie jesteś zmęczona podróżą, może omówimy większość spraw jutro – zapytał, na co Margaret, tylko prychnęła machając ręką. Puściłam to mimo uszu, tak czy siak, to ja tu byłam ważniejsza nie ona.

- Dobrze, ale chcę wiedzieć jedno –ucięłam na chwilę, starając się opanować oddech. – Powiedz mi kto zabrał mojego męża na tamten świat?! – krzyknęłam ostatnie słowa. Musiał mi powiedzieć, chciałam wiedzieć czy tona pewno z mojej ręki zginął Martin.



Kolejny mążOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz