Dzisiaj jest 24 grudnia. Wigilia. Czyli jak dla mnie dzień wolny. Nie mam rodziny, a przyjaciele ją mają. Ale też dodatkowe pieniądze. Starbucks jest dziś otwarty, a nikt niechce dziś pracować. Więc pracuje od 7:30 do 20:30. Dostaje dwa razy więcej kasy, a muszę zapłacić za rachunki. Więc spoko.
Obudziłam się o 4:38, nie byłam zadowolona z tego powodu, bo wczoraj siedziałam do późna z rachunkami. Wstałam, bo niemiałam innego wyjścia. Poszłam się wykompać i założyłam czarne spodnie I zieloną koszule.
Zrobiłam zdjęcie, mając zamiar wstawić je na instagrama. Poszłam do kuchni I zrobiłam sobie sądzone jajko z szczypiorkiem. Kiedy zjadłam, poszłam po kurtkę, kluczyki do motoru I kask. Weszłam na motor I pojechałam do pracy (czyt: Starbucks).
Nic się niedziało przez pierwsze godziny pracy. Mało ludzi przychodziło i wogóle. Wszytko było git, dopuki. Przyszedł mój szef. Boże. Mało co nie spadłam z krzesła. Patrzył na mnie dziwnie, ale nie podszedł do lady, więc nic nie powiedziałam. Obsłużyłem klienta, I już nikogo nie było w kolejce, więc postanowiłam się odezwać.
-Dzień dobry-powiedziałam. Normalnie mówię nazwisko lub imię, ale ani pierwszego nie znałam ani drugiego.
Męszczyzna się ockną i chyba nie wiedział co powiedzieć, ale ja czekałam.
-Emm...-zamyśliłam się-Poproszę czarną kawę.
-Dobrze, coś jeszcze?-zapytałam.
-Tak.-powiedział i wyją z kieszeni telefon.-Poproszę jeszcze piernikowe latte, kawę z mlekiem, oraz... trzy kawałki sernika piernikowego.-powiedział. Wiedziałam że latte to dla Simona, a kawa dla tego średniego, chyba Alexa.
-Dobrze-powiedziałam wstrzymując śmiech.
Wzięłam się za robienie napojów, wtrakcie powiedziałam szefowi że może sobie usiąść bo to trochę zajmie, a ja zaniosę je do stolika. Kiedy zrobiłam trzy kawy, pokoriłam sernik i dałam łyżeczki oraz widelczyki.
Kiedy zanosiłam je do stołu drzwi się otworzyły, wiedziałam że muszę się pospieszyć, bo nie chciałam kolejki. Jednak kroki skierowały się w tą samą stronę co ja. Dałam kawy oraz ciasto na stolik. Kawę czarną do szefa, latte i kawę z mlekiem na wolne miejsca. Obok napojów był sernik.
Obrucialm się i zobaczyłam dwóch chłopaków, jeden trochę nabumurszony, drugi miał banana na ustach.
-Dzień dobry.-powiedziałam I skninelam głową. Odeszłam od nich i poszłam za ładę.
Wzięłam do ręki książkę od matmy. Standardzik-pomyślałam. Słyszałam pytania do Szefa. "Co sie stało?" Albo. "Niepodobne do niej". Zaregowalam tylko pochwili kiedy ktoś staną przedemną. Czyli przed ladą. Szybko odłożyłam książkę I wstałam. Przecież to może być klient. Kiedy miałam głowę w dół, ten ktoś, podniósł ją do góry, dwoma palcami za brodę. To był mój szef. Kurwa, mój szef, niewiadomo ile odemnie starszy.
-Czemu kłamiesz-powiedział jak nawiązał zemną kontakt wzrokowy. Jego głos był lodowaty, ale ja miałam to wyczcwiczone bardziej.
-W czym? Ja nie kłamie... zależy.-powiedziałam myśląc o tych biletach które mi dał.
-W rodzinie. Masz rodzinę.-powiedział.
-Robiłeś śledztwo. Może I mam, ale ona nie jest jak rodzina.-powiedziałam.
-Blair?-zapytał głos za moim szefem.-Blair to twoja matka? I niejest dla ciebie rodziną.
-Nie mieszkam z nią, nie mam kontaktu. Nie uważam osoby która psuje cię psychicznie oraz biję fizycznie.-powiedziałam.
-Blair. To imię coś mi mówi.-powiedział Simon.-Czekaj. To nie jest była naszego taty?-zapytał swoich braci.
-Tak, tak się nazywała. Matt, sprawdzisz-zapytał.
-Zobaczę.-powiedział.-Masz jeszcze ojca.-zwrócił się do mnie.
-Nie uważam że ktoś jest spokrewniony ze mną jak mnie zostawił, kiedy miałam 5 lat.-powiedziałam.
-Jeszcze masz braci. Nie znam imion twoich braci ani ojca.-powiedział.
-Braci... Nie widziałam się z nimi od 5 lat. Niemam też kontaktu. A teraz muszę obsłużyć klientów.
-Nie.-powiedział a ja naniego się popatrzyłam.-zamykasz za dwadzieścia minut.-powiedział.
-Ja chce zarobić.-powiedziałam.
-Dam Ci pieniądze za cały dzień.
Już nie dyskutowałam. Obsłużyłem ostatnich klientów, którzy musieli brać na wynos. Jak już nikogo nie było, oprócz mnie i chłopców, przekręciłam karteczkę na drzwiach, tak żeby z zewnątrz, był napis "Zamknięte" dokleiłam jeszcze kartkę z napisem: "Przepraszamy za utrudnienia".
Poszłam i wzięłam moją torbę. Jak zamykałam kawiarnie, to chłopacy już wyszli. Czekali na mnie obok jakiegoś drogiego samochodu. Jednak ja podeszłam do nich i oddałam klucze szefowi. Podeszłam do mojego motoru I wyjęłam kluczyli z torby.
-Czemu tu stoisz?-zapytał Alex.
-Szukam kluczyków.-Powoedziałam, I kiedy znalazłam pomachałam nimi w stronę chłopaków.
-Czekaj. Ile ty masz lat?-zapytał Matt.
-17, zaraz 18.-powiedziałam.
-Tak szybko zdałaś na prawko! Jeszcze na motor!-krzyczał Simon.
-Można tak powiedzieć.-powiedziałam.-Dobra ja jadę-założyłam kask na głowę i siadając.
-Za nami.-powoedzial lodowato Matt.
-Czemu bym miała?-zapytałam też lodowato, ale owiele bardziej od niego. Patrzyłam mu prosto w oczy.
-Jedziesz za nami, bo musimy coś przegadać, złotko.-powoedział Alex.
Nic się nie odezwałam. Czemu? Prosty powód. Ktoś mnie tak nazywał. 5 lat temu. A teraz podobny ktoś chce żebym jechała z nimi..
-Mówiłeś tak do...-powoedział Simon, ale nie dokończył, widząc moją minę.-Eris...
-Tak, mówiłem tak do Eris! Ale jej nie ma!-krzykną.
Nic nie mówiłam. Obojętnie co, by się stało, bym to pamiętała...
Moi bracia powrócili...
CZYTASZ
long distance siblings
Teen FictionSiedemnastoletnia Eris Taylor, dostaje zaproszenie do wzięcia udziału w sztuce tanecznej. dziewczyna szybko podejmuje decyzji, bez odwrotnej. Dopiero przed występem dowiaduje się, że jurorzy to są jej przyrodni bracia. do tego jeszcze na drugi dzień...