Chapter VII

261 24 31
                                    

Miesiąc później

Pablo's POV

I co? Zamierzasz siedzieć sam w sylwestra i oglądać telewizję? Gavi nie możesz się kurwa dołować do końca życia.—mówiłan Aurora, która z rana wpadła do mojego mieszkania, które kupiłem jakiś czas temu.

—Może i tak? Wcale nie mam ochoty iść na imprezę i patrzeć jak każdy cieszy się z czegoś co się kończy. Jak można obchodzić coś tak bezsensownego.—odpowiedziałem.

Od dziecka nienawidziłem sylwestra. Ale to może też dlatego, że w roku kiedy zmarła Vivian, a ja byłem jeszcze dzieciakiem siedziałem trzydziestego pierwszego grudnia na betonie, patrząc na fajerwerki i płacząc czemu nie może być tu jej dzisiaj ze mną. Brakowało mi tego śmiechu, gadania nad uchem i pocieszaniem mnie w zły dzień.

—Pablo, masz do końca roku trzy dni. Zastanów się porządnie nad planami, albo ja zdecyduję za Ciebie.—odparła podnosząc się z kanapy.

—Bo niby co? Nie decydujesz za mnie.—fuknalem patrząc w telefon.

—Jesteś moim młodszym bratem.. Odkąd się rozstaliście, nie jesz, nie śpisz i przede wszystkim nie chcesz pracować nad sobą i twoja noga. Niszczysz się maluchu. Kocham Cię i chcę dbać o ciebie.—moja siostra definitywnie miała rację i wiedziałem o tym bardzo dobrze.

Zastanawiałem się trochę dłużej nad jej słowami. Czy naprawdę zerwanie i brak kontaktu z Pedri'm, aż tak na mnie wpłynął? A może jednak gdybym się opamiętał mogłoby się to potoczyć całkiem inaczej.

—Dlaczego nie pójdziesz na imprezę organizowaną przez klub? To zajebiste miejsce i ludzie, którzy są twoją rodziną.—przekonywała mnie.

—Powód zaczyna się na P i kończy na edri.—odpowiedziałem krótko.

—Nie możesz wiecznie przed nim uciekać. Gdybyś miał to robić to byś musiał odejść z FC Barcelony.—odpowiedziała.

Spojrzałem na nią szybko, nie komentując tego co powiedziała.

Rora zwinęła się po godzinie trucia mi dupy o tym, że nie powinienem spędzać sam ostatniego dnia w tym roku. Bo niby czemu? Potrzebowałem przestrzeni dla siebie i nie miałem ochoty patrzeć jak inni się bawią podczas, gdy ja jestem w największym dołku w swoim życiu.

Z Pedrim nie miałem kontaktu od naszej ostatniej kłótni. Spakowałem swoje rzeczy i nad ranem nie było mnie już u niego w mieszkaniu. Chłopak wydzwaniał do mnie, lecz nie chciałem już dyskutować. Odpuściłem. Posiadanie partnera, który wyrzucał mi rzeczy niezależne od mnie było najgorszym co mnie spotkało. Nie mówię o samym Pedri'm, lecz o tym, że czasem miał mocno wyjebane na to co mówił. Mijaliśmy się nie raz, ale nawet nie rzuciłem spojrzenia w jego kierunku. Nie chciałem widzieć tych oczu i twarzy, które kiedyś wydawały mi się być idealne.

I niestety dalej były.

Nagle drzwi do mojego mieszkania otworzyły się, a do środka wpadł Ferran z Felixem.

—Wiecie, że do czyjegoś mieszkania się puka, albo wcześniej zapowiada wizytę?—zapytałem sarkastycznie.

—Słyszałeś o takich zasadach Joao?—Torres spojrzał w stronę swojego kompana.

—Nie wydaje mi się.—odparł ten wzruszając ramionami.

Idioci.

Gavi wychodzimy z propozycją, a raczej z zaplanowanym już spotkaniem, którego nie masz prawa odrzucić.—Ferran miał definitywnie zbyt dobry humor. Nie popierał zachowania Pedri'ego, ale od miesiąca robił wszystko aby nas ze sobą pogodzić.

I can't save you and me || Gavira x Gonzalez Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz