Alastor
Czekałem aż Luci odpowie mi na moje pytania
Potrzebowałem odpowiedzi na teraz, czemu on tak zwleka z odpowiedzeniem mi?
- Poprostu...
Zaczął Lucyfer i cicho westchnął
- Serio nic nie pamiętasz?
Znów westchnął widząc, iż nic nie odpowiadam
- Jak była eksterminacja, biłeś się z Adamem, straciłeś przytomność.
Powiedział cicho
- Charlie odrazu do ciebie podbiegła, aby ci pomóc, jak już było po eksterminacji to przez dwa dni Charlie była cały czas przy tobie, ja też byłem. - mówił cały czas cicho spoglądając co jakiś czas na mnie - To nie tak, że ja chciałem tam być, Charlie mnie zmusiła, przez te dwa dni w sumie nic się nie działo, lecz jak już się obudziłeś musiałem ci przecież pomóc, moja córka mnie oto poprosiła. Wiem jak jesteś ważny dla niej więc to zrobiłem.
Zaciągnął się papierosem już w ogóle nie patrząc w moją stronę
- A skoro rana była zrobiona przez Adama, pierwszego człowieka, anioła to jedna rzecz tylko mogła pomóc
Zrobił przerwę w wypowiedzi, chyba chciał jakąś chwilę napięcia zrobić
- Anielska krew?
Domyśliłem się
- Tak, a skoro jestem upadłym aniołem, nadal mam w sobie anielską krew. Dalej wiesz co się stało, byłeś już przytomny.
Odpowiedział mi a ja poprostu patrzyłem się przed siebie, jakbym próbował wzrokiem czegoś szukać w oddali.
To głupie, wolałbym umrzeć niż żeby on mi pomógł.
Nie chciałem, aby on mi pomagał.
Przymknąłem oczy, czułem się dziwnie z tą świadomością
Teraz siedzę z moim "wybawcą" ramię w ramię.
Nie chciałem, aby mi pomagał, później pewnie będzie mi to wypominał
Nie chciałem długu wdzięczności u niego.
— No to.. dziekuję?
Odparłem cicho
Tak bardzo go kurwa nienawidziłem, zwłaszcza za to, że mi teraz pomógł.
***
Lucyfer
Siedziałem w swoim pokoju
Co jakiś czas odgarniałem moje tłuste blond włosy z twarzy
Jedyne o czym teraz myślałem, to o tym, że Alastor zajebał mi mój dach.
Zero szacunku.
No dobra, chuj z tym
Wstałem z tego wyra jebanego i wyszedłem na balkon
Miałem nadzieję, że nikogo tam nie będzie
I naszczescie nikogo nie było.
Musiałem wykorzystać tę chwilę
Zaczął padać deszcz
— japierdole, znowu to samo
Mruknąłem cicho z świadomością, se w tych warunkach nie mogłem zapalić
Westchnałem cicho i wróciłem do swojego pokoju
Lecz nie na długo, bo po chwili stwierdziłem, że wyjdę na spacer
Deszczowy wieczór, najlepsza pora, aby wyjść i pomyśleć
Nikogo nie było przecież na ulicach w taką pogode
Poszedłem do parku gdzie drzewa i kwiaty kołysały się
Usiadłem nad jakimś jeziorem już i tak cały mokry
Nagle jakiś kurwa robal mi w oko wleciał
Myślałem, że sobie te oko wydlubie, bo nie mogłem tego gówna wyciągnąć z tego oka
— kurwa..
Sapnąłem cicho z tym robalem w oku
Czemu zawsze musi być pod górkę?
Już miałem całe przekrwione te oko i załzawione
Myślałem że kurwa tam zdechnę
Czułem że to coś mi się w oku rusza, obrzydliwe.
Położyłem się na tej trawie i nadal nieudolnie próbowałem wyciągnąć robala z oka.