Leżąc w łóżku co chwila rozmyślałam o geście Pana Americano.
Kupił mi to ostatnie ciasto bo słyszał jak Ji-eun mówiła, że nic nie jem?
Dobrze, że moja przyjaciółka nic więcej nie mówiła na temat mojej sytuacji żywieniowej. Ani na wszelkie inne tematy dotyczące mojego życia. Już i tak czułam się totalnie zażenowana tekstem o ćmie a co dopiero, że ten mężczyzna słyszał, że nic nie jem. Co nie zmienia faktu, że był to naprawdę miły gest. Nie byłam ani nie jestem przyzwyczajona do takiego traktowania. Zazwyczaj ludzie którzy chcieli mi "pomóc" zawsze mieli jakiś ukryty motyw. A jedyny facet z jakim się związałam tak naprawdę nie był lepszy. Byłam taka zaślepiona tym, że komuś się podobałam, że ktoś chciał ze mną być iż nie zauważałam jak bardzo mnie wykorzystywał. Poznaliśmy się na uczelni. Obydwoje studiowaliśmy ten sam kierunek. Jako, że ciężko pracowałam na swoje oceny i dużo się uczyłam byłam najlepszą uczennicą na roku. Hwan był przeciętnym uczniem. Nie należał do tych popularnych ale też nie był wyrzutkiem jak ja. Na początku przysiadał się koło mnie w bibliotece. Czasami pytał o pewne rzeczy związane z zajęciami. A potem powoli, powoli otwierałam się na niego. Hwan na początku był zabawny, opowiadał mi o swojej rodzinie na wsi i trzech młodszych braciach. Powiedział, że ciężko pracował aby dostać się na uniwersytet i że w przyszłości chciałby mieszkać w Stanach. Nauczona już doświadczeniem byłam bardzo ostrożna. Długo nie pozwalałam mu się zaprosić nigdzie. A potem w końcu się zgodziłam. Spotkaliśmy się w małym lokalu gastronomicznym nieopodal uczelni. Hwan kupił dla mnie tteokbokki a sam zamówił dla siebie Bibimbap. Powoli zaczynałam mu ufać, nie widząc w nim wroga. I tak dowiedział się o moim życiu z babcią o moich doświadczeniach na polu randkowania. Spotykaliśmy się trzy miesiące zanim pierwszy raz mnie pocałował, zanim ja mu na to pozwoliłam. Zanim pierwszy raz w ogóle ktoś mnie pocałował. Miałam wtedy dziewiętnaście lat. To z nim miałam też swój pierwszy raz. Byłam w nim tak zakochana, że nie zauważałam jak Hwan co raz to bardziej polegał na mojej pracy. Na początku były to drobne korekty tekstu, potem pomagałam mu pisać prace aż na końcu pisałam za niego projekty i wypracowania. Jednocześnie chodziłam do pracy i dawałam korepetycje w szkołach językowych. Byłam wykończona, ale nadal ślepo kochałam Hwana. Przejrzała na oczy dopiero gdy Hwan na mojej ciężkiej pracy wybił się na uczelni, kradnąc to co napisałam i podając moją pracę na konkurs. To był konkurs na którym mi bardzo zależało. Wygraną była roczna nauka w Stanach oraz praca przy Ambasadzie Koreańskiej. Traktowałam ten konkurs jak szansę na odmienienie swojego życia, losu. W pocie czoła układałam plan pracy, pisałam wypracowania i robiłam potrzebny research. Byłam z tego projektu taka dumna. A potem stało się co się stało. Gdy skonfrontowałam Hwana i zapytałam go ze łzami w oczach czemu to zrobił, wyśmiał mnie i powiedział, że i tak nikt mi nie uwierzy, że to moja praca. Że jemu ta wygrana bardziej się przyda w życiu niż mi bo ja bym nie umiała wykorzystać takiej szansy. Niestety nie miałam na tyle siły aby mu się postawić, aby zgłosić kradzież. Byłam zawsze cichą myszką, to Hwan budował sieć kontaktów towarzyskich na uczelni. Słyszałam jak wiele osób komentowało na głos gdy przechodziłam obok nich, jak taka fajna osoba jak Hwan może być z kimś tak cichym i zamkniętym jak ja. Na początku naszego związku jeszcze mnie z sobą gdzieś zabierał ale im dalej w las tym mniej to robił. Widywaliśmy się już tylko na zajęciach.
Moja babcia od samego początku mówiła, że ten chłopak nie jest dla mnie. Znów jej nie posłuchałam zaślepiona głupią pierwszą miłością. Była na mnie zła, że nie zgłosiłam tego na uczelni. Chciała nawet tam wkroczyć za mnie i zrobić aferę ale ją powstrzymałam. Gdy Hwan wyleciał do Stanów załamałam się. Zaczynały mi się już wtedy początki depresji. Co raz bardziej czułam, że moje życie jest nic nie warte. A gdy do tego doszła jeszcze choroba babci a potem jej śmierć. Sidła depresji zacisnęły się na mojej szyi nie chcąc puścić mnie ze swoich objęć. Żyłam jak na autopilocie i tylko dlatego bo obiecałam to babci. Babcia przeczuwając chyba, że zaraz odejdzie w przypływie jakiegoś zrywu swojego umysłu, podczas gdy leżała a ja przy niej czuwałam, chwyciła mnie za dłoń. Ze łzami w oczach spojrzała na mnie i wręcz błagała mnie żebym żyła. Nie wiem skąd ona wiedziała, może to przeczuwała? Może jej umysł nie był tak niesprawny jak myślałam? Obiecałam sobie, że po jej śmierci sama pójdę nad rzekę Han i skocze do niej. Babcia jednak na to nie pozwoliła.
CZYTASZ
The Midnight Cafe
FanfictionNabi niechciana przez swoją matkę, wychowana przez babcię stara się wiązać koniec z końcem i przetrwać każdy dzień. Jej los odmienia się kiedy poznaje tajemniczego Pana Americano.