Rozdział 16 | Travis

24 3 6
                                    

Przez ostatnie tygodnie Travis podejmował chyba zbyt wiele rozsądnych decyzji. Bycie synem Hermesa i jednocześnie Stollem nie dopuszcza takich sytuacji. Koniecznie musiał coś zepsuć.

Travis powinien wiedzieć, że wspinanie się po ściance z lawą z młodszym bratem na plecach nie jest dobrym pomysłem. Zwłaszcza gdy brat jest młodszy zaledwie o rok oraz tak samo duży i ciężki jak on.

Czy Travis o tym wiedział? Był w amoku głupiego pomysłu, więc nie zastanawiał się za długo nad niczym. Jednak gdzieś w głębi duszy bardzo dobrze i od dawna wiedział, że coś musi się mu nie udać. Tak zawsze z nim jest.

Dlatego, gdy Connor za bardzo oparł się na jego lewym barku i Travis puścił się uchwytu, starszy syn Hermesa nawet się nie przestraszył. Connor krzyknął coś i próbował mu pomóc, ale Travis popchnął go na ściankę i zdążył wymamrotać ciche przekleństwo, zanim spadł w dół.

Podczas jego swobodnego lotu w dół obozowicze wrzeszczeli, a Travis chyba do nich dołączył. Przez jego głowę nie przebiegało zbyt wiele myśli oprócz "AAAAAAAA". W połowie lotu zatrzymał się na chwilę w powietrzu, co dało mu nadzieję, ale ta okazała się złudna. Ponownie coś popchnęło go w kierunku ziemi i uderzył w nią z głośnym hukiem. Przeszył go oślepiający ból i świat na chwilę stał się czarny.

– T-travis? Travis! – usłyszał dziewczęcy głos nad swoją głową. Otworzył oczy i ujrzał przerażoną twarz okalaną jasnymi włosami.

– Cissy – wykrztusił i instynktownie próbował się podnieść. Od razu uderzył go zimny ból i syknął.

– Nie, nie ruszaj się – rozkazała dziewczyna i krzyknęła coś do kogoś, ale nie zrozumiał jej słów, bo zalała go kolejna fala bólu i odpłynął na chwilę.

– Myślałem, że zginę – zauważył, gdy tylko odzyskał świadomość i zaśmiał się, co również go zabolało. Nie był pewny dlaczego taka możliwość wydała mu się zabawna. Nie otwierał oczu, bo kręciło mu się w głowie i nie pragnął nagle zwymiotować.

– Nie chwal dnia przed zachodem słońca – odparł jakiś głos, a Travis ponownie zachichotał. – Chyba sobie rozwaliłeś głowę, co? – To również Travis uznał za zabawne.

Później jeszcze dwa razy słyszał jakieś głosy, zanim stracił przytomność na dobre.

Obudził się w infirmerii.

– Miałeś dużo szczęścia. Dużo za dużo – rzekł karcąco jakiś głos, a Travisa zmęczyła już próba identyfikowania innych. Ostrożnie otworzył oczy i pozytywnie zaskoczył się tym, że nie przeszył go okropny ból. Zobaczył za to twarz Willa Solace'a, która była jednocześnie zmartwiona, zirytowana i nieco rozbawiona.

– Brzmi jak całe moje życie – odparł nieprzytomnie Travis. Jego głos był ochrypły.

– Masz złamane ramię, skręconą kostkę, połamanych kilka żeber i uraz głowy – oznajmił medyk, a Travis zaczął przeklinać sam siebie. Wpakował się w coś takiego? I to jeszcze przed tym całym balem?

Westchnął przeciągle. Nagle przyszła do niego niepokojąca myśl.

– Gdzie jest Connor? – spytał szybko. – Jemu nic się nie stało, prawda?

Mina Willa złagodniała.

– Wszystko z nim w porządku. Ale był nieźle przerażony. Nie odstępował cię nawet na chwilę. Teraz chyba śpi. Poza tym chyba ktoś inny bardzo chce cię zobaczyć.

Jak na zawołanie do infirmerii wparowała Katie.

– Ty idioto! – krzyknęła ze złością, jakiej dawno u niej nie widział. Podeszła bliżej. Jej zielone oczy błyszczały.– Coś ty sobie myślał? Sądziłam, że już zmądrzałeś!

– Przecież nic mi się nie stało! – odparł ostro, podnosząc się i syknął od razu z bólu. To zapewne nie wzbudziło zaufanie do jego słów.

– Jak możesz coś takiego mówić? Gdyby nie Lou Ellen to... T-to... – wykrztusiła, a Travis zrozumiał, że jej oczy błyszczą od łez.

Travisa zamurowało.

– Lou Ellen? O czym ty mówisz?

Katie nie odpowiedziała. Usiadła na krześle przy jego łóżku i położyła swoją rękę na jego. Nie był pewny, która dłoń tak drżała.

– Katie? – mruknął znacznie łagodniejszym tonem niż wcześniej. Czuł, że jego serce bije szybko i głośno, ale dziewczyna chyba tego nie słyszała.

– Nie spadłeś całkiem z wysokości. W połowie drogi na dół Lou Ellen zatrzymała cię w powietrzu. Nie dała rady utrzymać zaklęcia zbyt długo, ale...

– To nie było najgorsze, co mogło się stać – dopowiedział, a te słowa smakowały w jego ustach jak krew.

– Co ty sobie myślałeś? – spytała Katie zranionym głosem, pozbywając się fasady gniewu i ukazując prawdziwy strach.

– Czy "nie wiem" to dobra odpowiedź?

Córka Demeter przygryzła wargę, jakby miała zaraz się rozpłakać. Wzięła drżący oddech.

– Katie, ja... Connor był tak cholernie przybity i bardzo chciałem go pocieszyć, ale nie bardzo wiedziałem jak i głupio uznałem, że jeżeli zrobimy razem coś durnego jak za dawnych czasów to chociaż na chwilę o wszystkich zapomni. A potem poszliśmy na ściankę i tam było mnóstwo ludzi, i widziałem, jak Connor się cieszył... – mamrotał nieskładnie Travis, a jego oddech przyśpieszył.

– Hej, hej, okej – odparła miękkim głosem Katie. – Oddychaj.

Travis zrobił to, o co poprosiła i przez chwilę uspokajał się. Ból w ramieniu powrócił do niego, ale przynajmniej nieco zagłuszał jego myśli.

– Już okej? – spytała córka Demeter. Mimo sytuacji nie mógł nie zauważyć, jak ładnie wyglądała w zwiewnej czerwonej sukience, z różami wplecionymi we włosy i złotobrązowymi kosmykami włosów opadającymi na twarz.

– Przepraszam – wyszeptał Travis.

– Wszystko okej. To ja przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam. Strasznie się zmartwiłam. A o co chodzi z Connorem? Coś się stało?

– Malcolm z nim zerwał. – Katie westchnęła ze zdumieniem. – Nie wiem czemu, nie chciał mi powiedzieć.

– Och, tak mi przykro. Biedny Connor – powiedziała dziewczyna z jej piękną, szczerą empatią, którą w niej uwielbiał.

Mówili bardzo cicho, znacznie spokojniej niż przed chwilą.

– Muszę podziękować Lou Ellen. Uratowała mnie – postanowił Travis, zmieniając temat. – Co się daje córce Hekate?

Katie zmarszczyła brwi i Travis pomyślał, że może pytanie o takie rzeczy dziewczyny, która mu się podoba, nie jest najmądrzejszym pomysłem. Katie jednak zamyśliła się i po chwili uśmiechnęła.

– Mogę ci pomóc. Wychoduję jej zioła, dzieci Hekate zawsze ich potrzebują – powiedziała. – Ale nie za darmo, Stoll.

– Dam ci, czego tylko pragniesz – odparł Travis.

Gdy do Katie dotarło, co powiedział, zarumieniła się.

– Jeszcze o tym pomyślę – mruknęła szybko.

Na chwilę zapadła cisza i do Travisa powrócił pomysł, o którym wcześniej myślał. Stres zacisnął jego przełyk.

– Chciałabyś pójść ze mną na bal? – wydusił z siebie.

Katie uśmiechnęła się szeroko, chociaż Travis miał wrażenie, że w jej spokojnych oczach czaił się strach.

– Scenerię wybrałeś bardzo romantyczną – powiedziała rozbawiona.

– To znaczy "nie"? – spytał bez zrozumienia.

– To znaczy "tak", Travis – odpowiedziała ze zniecierpliwieniem i objęła go, a postarał się nie pisnąć z bólu, by nie psuć chwili. – Wszystko znaczy "tak"!

˚˖𓍢ִ໋❀˚Język kwiatów | Tratie˚❀˖𓍢ִ໋˚Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz