Rozdział 2

9 2 0
                                    

Kiedy tylko zadzwonił dzwonek oznaczający koniec ostatniej lekcji szybszym tempem wyszłam z klasy trzymając telefon w ręce ruszając do szafki. Nie wiem kiedy mój chód zmienił się w szybszy bieg ale to nie miało znaczenia. Jak najszybciej chciałam stąd wyjść i spotkać się ze swoimi ukochanymi przyjaciółkami. Zatopiona w myślach w ogóle nie uznałam, że na mojej drodze mogę na kogoś wpaść, obmyślałam już wszystko co powinnam im powiedzieć. Dopóki w kogoś nie wpadłam od razu poczułam, że to ktoś płci przeciwnej więc wkurzona uniosłam głowę do góry i na swoje nieszczęście zobaczyłam tego idiotę. Damiena.
- Czy ty to robisz kurwa celowo!? Skoro widziałeś jak idę mógłbyś mnie obejść szerokim łukiem! Patrz ile masz miejsca! - Uniosłam rękę wymachując w swoją prawą stronę.
- Ty też powinnaś być bardziej rozważna i chociaż spojrzeć jak idziesz. To niebezpieczne tak chodzić po korytarzu szkolnym. Mówię ci to jako przewodniczący. - Powiedział spokojnym tonem próbując zatuszować lekki uśmiech z twarzy. - A no przy okazji, coś ci wypadło z ręki Panno Nie Uważam Na Drogę.
Właśnie się zorientowałam, że mój telefon poleciał w dół a gdy się po niego schyliłam Damien zdążył odejść, a we mnie wzrosła jeszcze większa frustracja niż kiedykolwiek wcześniej. Mój telefon nie posiadał szkła ochronnego więc wiedziałam co mnie czeka. Ku lekkiemu zdziwieniu wcale nie był tak stłuczony jakiego się go spodziewałam ale aktualnie nie miałam pieniędzy na nowy, więc musiałam przeżyć z tym. Jednak mnie to nie rozczarowywało. No cóż. Kiedy w końcu doszłam do szafki zabrałam z niej potrzebne mi książki i rzeczy, które wcześniej zostawiłam, a potem pożegnałam się z nowo poznanymi koleżankami i wyszłam ze szkoły. 

Po wyjściu z autobusu szybszym chodem poszłam do swojego "domu". Nie był taki mały lecz za razem nie wielki. Jak wcześniej mówiłam mieszkałam sama, a moja ciocia czasami mnie odwiedzała sprawdzać jak u mnie albo czy nie narobiłam kłopotów. Układ mojego domu był prosty. Posiadał dwa piętra. Na jednym znajdował się  korytarz, łazienka, kuchnia połączona z salonem oraz pralnia gdzie również prasowałam swoje ciuchy. Na drugim były dwa pokoje i łazienka. Mój pokój był większy i posiadał garderobę oraz wyjście na balkon. Miałam wystraczająco miejsca na siebie chociaż nie umiałam często nim dysponować. I mimo tego, że ciocia nie za bardzo ingerowała z wielką chęcią w moje życie (do czego miałam mieszane uczucia) zadbała abym miała dosyć dobre warunki. Nie miałam dzisiaj ochoty robić obiadu, albo jeść cokolwiek. Dziś chciałam zjeść coś kalorycznego i najlepiej słodkiego. Do 18 miałam jeszcze półtorej godziny więc mi się nie spieszyło. Po pierwsze nie lubiłam jak było cicho. Nie chciałam się rozpraszać więc włączyłam tylko telewizor, a następnie wyciągnęłam z plecaka swój szkicownik wraz z ołówkiem. Muszę dać upust swoim emocjom. Moje szkice opisywały często moje emocje. Niektóre były delikatne, że aż smutne zaś reszta albo kipiała złością albo radością. Kochałam szkicować. Miałam wielkie zamiłowanie do tworzenia arcydzieł na kartce w wieku podstawówki jednak po tych wszystkich incydentach trudno było mi do tego wrócić. Przed śmiercią rodziców kupili mi oni nowy szkicownik, był gruby i wystarczający aby zmieścić się do plecaka. Nie zapełniłam go jeszcze całego. Był dla mnie jedną z wielu pamiątek. Po śmierci rodziców zmotywowałam się jeszcze bardziej. Wiem, że byliby dumni z moich prac. 

Nie minęło lecz wiele czasu, ponieważ szybko mi zleciało szkicowanie i czułam się jakby minęło zaledwie 5 minut zbliżała się osiemnasta godzina. O równej osiemnastej w telewizji były wiadomości i od czasu do czasu oglądałam to gówno. Zebrałam swoją deskorolkę i oparłam ją o szafkę na buty, której nawet dobrze nie zapełniłam. Ponieważ w większości chodziłam w czerwonych trampkach, które właśnie sznurowałam na wyjście. Oczywiście przed wyjściem zabrałam szarą bluzę z powodu pogody na dworze. Wyglądała na nijaką lecz było chłodno. Od razu po wyjściu za bramę położyłam deskę i ruszyłam w drogę. Moje osiedle nie było tak ruchliwe, co zawdzięczałam, ponieważ mogłam swobodnie poruszać się deskorolką. Kawiarnia na serio nie znajdowała się tak daleko, Miałam tam niecały kilometr. Moja ulubiona. Nasza. Moja i moich przyjaciółek. Czyli dokładnie Liv - Olivi, Harper i Karina. Uwielbiałam z nimi spędzać czas. Liv była miłośniczką tandetnych książkowych romansy, optymistką o złotym sercu. Miała piękne brązowe loki sięgające poza ramiona co komponowało się z jej oliwkową skórą i brązowymi sarnimi oczami. Harper za to była blondynką o niebieskich wręcz szarych oczach, były małe ale zawsze podkreślała je tuszem do rzęs i niewielkimi kreskami. Była realistką ale również introwertyczką i to cud, że się przed nami tak otworzyła. Była mamą całej grupy, jedyna najbardziej rozważna. Karina zaś miała czarne długie włosy, które traktowała prostownicą. Była najwyższa z całej naszej grupy. Jej brązowe oczy były duże, a rzęsy miała naturalnie długie. Ekstrawertyczka, która gdyby tylko mogła zwiedziłaby cały świat i chciałaby jeszcze więcej. Przyciągała wielu chłopaków i z większością z nich flirtowała. Jednak nie wychodziły z tego poważne związki. I byłam też ja. brunetka o piwnych oczach, najniższa z całej grupy. Posiadałam najgłupsze pomysły i przejechałabym cały świat na swojej deskorolce. Odciągałam chłopaków, ponieważ byłam strasznie sarkastyczna i szczera. Za to przyciągałam niewłaściwe osoby, za którymi nie przepadałam. Oto nasza cała grupa. Uwielbiałam swoje przyjaciółki.

PrzewodniczącyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz