Rozdział 3.

182 20 1
                                    

Obudził mnie dzwoniący telefon. Nowe otoczenie daje o sobie znać. Nie mogłam zasnąć do tego czasu, bo inna strefa czasowa, a gdy mi się to udało, ktoś do mnie dzwoni. Dodatkowo sięgając po telefon uderzyłam się z całej siły głową w kant stolika. Kto wogóle dzwoni do człowieka o piątej nad ranem?!

- słucham?

- co ci odwaliło!

- Jezu mamo tu jest piąta rano. - złapałam się za głowę

- co mnie to obchodzi! Dlaczego wyjechałaś na drugi koniec świata bez naszej wiedzy?! Masz szesnaście lat!

- ciocia wiedziała.

- wiesz co? Chyba was niedługo odwiedzimy.

- od razu mówię, ja nigdzie z wami nie pojadę.

- zobaczymy.

- zobaczymy. Daj mi spać, bo będę wyglądać jak zombie.

- nigdy ci to nie przeszkadzało.

- ale zaczęło. Dobranoc.

I rozłączyłam bez pożegnania. Jeśli myślą, że teraz wrócę, to się grubo mylą. Ciocia jest fajna, wujek, jest Omar, jutro jeszcze kogoś poznam... A języka... Się kiedyś nauczę.

Widząc, że mam tylko 32% baterii podłączyłam smartfona do prądu i położyłam się z zamiarem powrotu w krainę Morfeusza. Tym razem zasnęłam jak kłoda. Od razu.

Usłyszałam dzwoniący telefon. Z początku myślałam, że mi się to śni, ale później ogarnęłam, że jednak nie. Podniosłam głowę i sięgnęłam po irytujące urządzenie. Jeśli to mama to ją chyba zabiję. Od razu odebrałam widząc połączenie whatsapp i głupią selfie Omara.

- halo?

- Sandy! Witam! Dzień dobry!

- która godzina? - ziewnęłam cicho i przetarłam oczy

- dziesiąta dochodzi! Ty jeszcze spałaś?

- no... Nie jest trochę za cicho?

- co?

- powiedziałeś, że dziesiąta dochodzi. - po drugiej stronie usłyszałam rechot kilku osób - Omar, z kim ty tam jesteś?

- ze znajomymi. Przyjdziesz do mnie?

- nie wiem gdzie mieszkasz...

- jaja se robisz? Dobra zaraz przyjdę po ciebie...

-ZARAZ? NIE OMAR NIE ZARAZ!

Wyskoczyłam z łóżka jak torpeda i gotowa byłam błyskawicznie. Zbiegłam na dół przy okazji spadając ze schodów.

- Boże Sandy! Nic ci nie jest?

- nie ciociu, wszystko dobrze.

- gdzie tak biegniesz?

- zaraz Omar tu będzie!

- śniadanie czeka w kuchni.

- dziękuję!

Zjadłam prawie się ksztusząc i gdy odłożyłam talerz do zlewu zadzwonił dzwonek do drzwi. Ciocia poszła otworzyć, a ja pobiegłam jeszcze umyć szybko zęby i byłam gotowa do wyjścia.

- hej Omar!

- hej. Widzisz ten dom? - wskazał palcem

- tam mieszkasz, tak wiem.

- to po co szedłem taki kawał jak mogłaś sama przyjść?! - popatrzyłam na niego jak na idiotę

- przymknij się już Omar, nic ci się nie stało że ruszyłeś swoją WIELKĄ dupę te kilka metrów.

- Sandy, nie pyskuj starszym tylko przebieraj tymi MAŁYMI nóżkami bo cię zgubię!

Przewróciłam oczami słysząc jego słowa.
Weszliśmy do jego domu. Chłopak przedstawił mnie swojej mamie po szwedzku i poszliśmy do jego pokoju.

- no chłopaki! Oto ta moja seksi sąsiadeczka Sandy. A to Felix i Oscar.

Poznaliśmy się, chwilę pogadaliśmy i wyszliśmy na Sztockholm. Tak wogóle dowiedziałam się, że wołają na Felixa Sandy. Czyli tak jakby mam męskiego imiennika. Z tego co zauważyłam przez ten krótki czas każdy z nich ma podobny charakter. Wogóle tutaj chyba każdy jest miły! W Nowym Jorku nawet najlepsi przyjaciele często okazywali się fałszywi. Tylko Becky była w porządku. Felix okazał się wariatem. Jakbym była lekarzem to zbadałabym go...

...na nogi...

...bo na głowę już za późno.

A tak wogóle coraz bardziej zaczynałam lubić Szwecję. Nie wiem dlaczego, ale było mi tu lepiej niż w Ameryce. Szkoda tylko, że nie ma tu Becky.

Wróciłam z krainy moich myśli do rzeczywistości, gdy rozmowa chłopców zeszła na temat mnie.

- ona strasznie lubi mnie denerwować, serio!

- ooo nie Omar! A kto wczoraj kogo popchnął na tą babkę?

- a kto mi powiedział, że szkoda, że nie ma w pobliżu rzeki bo już szukałbym Nemo?

- serio? - Oscar i Felix zaczęli się śmiać

W końcu rozmowa zeszła na temat tego, kto ma największe wąsy. W tym momencie zaczęłam się zastanawiać czy którykolwiek z nich jest normalny. Wydzierali się jak wariaci, połowę po szwedzku, a ja nie dość, że nie wszystko rozumiałam, musiałam jeszcze znosić dziwny wzrok osób, które nas mijały.

W pewnym momencie podbiegły do nas dwie wrzeszczące dziewczyny i dosłownie rzuciły się na chłopaków. Nie miałam pojęcia co się właśnie działo. Tym bardziej, że nie miałam pojęcia o czym gadają. Nawet nie brałam pod uwagę opcji, że to ich dziewczyny, bo one na pewno nie piszczałyby im w twarz, nie ściskały każdego z osobna i nie robiły sobie z nimi zdjęć.
Gdy tylko odeszły obudziły się we mnie instynkty detektywistyczne.

- kto to był?

- ale, że kto?

- nie udawaj idioty, Felix.

- dziewczyny.

- no tyle to zdążyłam zauważyć.

- słuchaj... To po prostu... Długa historia i...

- dobra! Nie chcecie mówić to nie!

A ja i tak kiedyś się dowiem. W końcu Sandy wie wszystko.

- odprowadzi mnie któryś do domu?

- pewnie... - Omar westchnął - do jutra! - krzyknął w stronę chłopaków i założył mi rękę na kark z taką siłą, że prawie mnie przewrócił.

- pa Felix! Pa Oscar!

- pa Sandy!

Ruszyliśmy w stronę mojego domu. Znaczy tak myślę, bo orientacji w terenie nie mam. Żadnej. Zero. Null. Nie rozmawiałam z Omar'em ani przez chwilę. Myślałam nad sytuacją z przed kilku minut. Może po prostu nie znają mnie na tyle dobrze, aby chcieć mi to powiedzieć? Może. Po chwili zobaczyłam znajome budynki. Pożegnałam się z chłopakiem i poszłam do siebie. Mimo tej dziwnej sytuacji ten dzień był jednym z najfajniejszych dni w moim życiu.

Bad decisions, White lies - Omar Rudberg - The Fooo Conspiracy ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz