Rozdział 4
Mia figlia
Obecnie
Nowy Jork, USA
Evarista, 25 lat
Spotkanie z bostończykami skończyło się szybciej niż sądziłam, zapewne za sprawą telefonu, który w trakcie odebrał capo Giacobbe. Wychwyciłam, że zbladł w ciągu sekundy, po czym błyskawicznie wyszeptał coś swojemu przełożonemu na ucho, a ten sztywno skinął głową i podziękował mojemu ojcu za gościnę.
Cóż za strata, doprawdy... Cokolwiek to jest, mam szczerą nadzieję, że nie wyjdziecie z tego cało.
Może jednak sprawa nie została przesądzona? Może uda mi się przedstawić Carli mój plan i – jakimś cudem – namówię ją do ucieczki?
Gdy klan Giacobbe zniknął mi z pola widzenia, wreszcie pozwoliłam sobie na zaczerpnięcie głębokiego oczyszczającego oddechu, tym bardziej, że po wymianie tych kilku zdań z Vizinnim, nie musiałam więcej znosić jego obecności.
Nie opuściłam jednak gardy i cały czas śledziłam go wzrokiem. Wszystkie mięśnie miałam napięte do granic możliwości, zwłaszcza kiedy przeniósł swoje zainteresowanie na Carlę, której – o zgrozo – chyba to odpowiadało, albo tak dobrze udawała.
Znałam swoją siostrę, a mimo to czasami nie potrafiłam jej rozszyfrować. Ja nie umiałam sprawiać pozorów, chociaż bardzo starałam się tego nauczyć, natomiast Carli przychodziło to w sposób naturalny. Brałam też pod uwagę, że moja siostra zwyczajnie nie zdawała sobie sprawy z kim ma do czynienia.
Panie, miej ją w opiece, jeśli Giacobbe jej się spodobał...
Obiecałam sobie, że przy najbliższej możliwej sposobności, kiedy w końcu będziemy mogły porozmawiać w cztery oczy, wbiję Carli trochę rozumu do głowy, a jeśli to nie pomoże, to zrobię wszystko, aby ją stąd wyciągnąć, choćbym musiała ją unieszkodliwić i wywieźć stąd nieprzytomną poza granice kraju.
Już miałam wycofać się w kierunku sypialni, aby zmyć z siebie resztki tego parszywego dnia, ale głos padre zatrzymał mnie w miejscu:
– Evarista, do gabinetu – oświadczył z warknięciem, po czym przytrzymał dla mnie drzwi.
Strach, który już dawno zaszczepił we mnie ojciec, skutecznie zacisnął swoje łapska wokół mojego żołądka, a ten w odpowiedzi zawiązał się w ciasny supeł.
Ale rozkaz był rozkazem, a ja nie dość, że byłam córką wielkiego Mansueto, byłam również jego soldati, więc nie miałam wyjścia. Musiałam wykonać polecenie, dla własnego dobra.
– Tak jest – mruknęłam.
Minęłam ojca, po czym zgodnie z protokołem stanęłam pośrodku pokoju i złączyłam ręce za plecami. Odpowiadała mi ta zasada. Dzięki temu padre nie widział jak mocno zaciskałam dłonie w pięści, które aż mnie świerzbiły, żeby go udusić.
Padre bez słowa zasiadł za biurkiem, zaciągnąwszy się wcześniej zapalonym cygarem. Wolną rękę położył na ozdobnej rękojeści swojej eleganckiej laski, którą wykonano dla niego na specjalne zamówienie. Bynajmniej jej nie potrzebował. Niestety Mansueto cieszył się końskim zdrowiem, jednak był miłośnikiem drogich, zbytecznych dodatków, a co najważniejsze, pod wysadzanym kamieniami szlachetnymi uchwytem laski ukryto sztylet. Wolałam nie wiedzieć ile gardeł rozpłatał za jego pomocą.
– Mam dla ciebie dobre wieści – oświadczył, z powrotem przyciągając moją uwagę.
Przytaknęłam bezgłośnie, za wszelką cenę starając się zachować spokój i spojrzałam mu w oczy, które niczym misternie tkana pajęczyna otaczała sieć zmarszczek. Żłobienia przechodziły dalej na skronie i znikały w gęstej siwiźnie włosów.
CZYTASZ
GRA BEZ ZASAD Hugo - W TRAKCIE
Romance𝑁𝑖𝑒 𝑟𝑜𝑧𝑝𝑜𝑐𝑧𝑦𝑛𝑎𝑗 𝑟𝑜𝑧𝑔𝑟𝑦𝑤𝑘𝑖, 𝑚𝑎 𝑣𝑖𝑝𝑒̀𝑟𝑒. 𝑁𝑎𝑤𝑒𝑡 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑦𝑠́𝑙, 𝑧̇𝑒 𝑗𝑒𝑠𝑡𝑒𝑠́ 𝑧𝑑𝑜𝑙𝑛𝑎 𝑑𝑜 𝑡𝑒𝑔𝑜, 𝑎𝑏𝑦 𝑧𝑒 𝑚𝑛𝑎̨ 𝑤𝑦𝑔𝑟𝑎𝑐́. Hugo Brunel wiódł życie w nieustającym mroku. Od dzieciństwa tonął...