Rozdział 3

11 1 0
                                    

Przyległam do materiału niczym tonący do brzytwy. Dopiero w tamtej chwili dotarło do mnie jak wiele rzeczy mogło pójść nie po mojej myśli. Jednak było już za późno. Klamka zapadła.

W mojej głowie zaczęły kłębić się coraz czarniejsze scenariusze, dotyczące sytuacji w jakiej się znalazłam. Serce waliło mi niemiłosiernie. Postanowiłam jednak nareszcie spojrzeć w dół i przekonać samą siebie, że uda mi się znów poczuć grunt pod nogami.

Wypuściłam powietrze, które do tej pory wstrzymywałam i odczepiłam jedną rękę od materiału prześcieradła. Utrzymując się na drugiej, tamtą przełożyłam niżej. Zaczęłam powtarzać tą czynność i mogłam wreszcie przyznać, że nawet sprawnie mi to szło.

Zerknęłam na ziemię, próbując oszacować ile jeszcze zastało mi do ziemi. Byłam dalej niż w połowie, co oznacza, że łatwiej będzie już zejść, niż wejść z powrotem. Nie żebym brała pod uwagę taką możliwość.

- Jak dotrę na dół, to przysięgam, nie zrobię już nigdy czegoś tak głupiego. - mówiłam, obiecując sobie coś czego i tak pewnie nie dotrzymam. - I czemu ja w ogóle gadam do siebie. - dalej mamrotałam pod nosem.

Kiedy byłam już pewna, że do ziemi został może z metr, ponownie spojrzałam w dół. O mało się nie zadławiłam. To były co najmniej dwa, a co najgorsze odległość stale się zwiększała. Szybko wyrwałam się głową do góry, gdzie dostrzegłam jak ktoś wciąga mnie do góry.

O nie. Przeszłam tak daleko i nie mam zamiaru teraz tak po prostu się poddać bez walki.

Raz, dwa i trzy. - policzyłam w myślach, po czym zwinnym ruchem puściłam się liny i spadłam w krzaki, które były pod moim oknem. Jęknęłam z bólu. Obolałą ręką potarłam kość ogonową, odchylając głowę do tyłu. Mój wzrok automatycznie padł na okno, z którego chwilę później wysunęła się głowa mojego ojca.

Mamy problem. On przecież mnie zabije.

Ignorując wszystkie obolałe mięśnie, zebrałam się w sobie i dźwignęłam się rękami. Po paru sekundach byłam już na nogach. Dzięki adrenalinie, która wciąż się mnie trzymała nie czułam się tak tragicznie, więc miałam takową siłę, by biec. Puściłam mimo uszu krzyki, zapewne wściekłego ojca.

Rzuciłam się biegiem w stronę bramy muru zamkowego, przy którym jak na złość stało dwóch strażników. Przetarłam mokre od potu czoło. Mój umysł pracował właśnie na najwyższych obrotach. Strażnicy ewidentnie robią mi dzisiaj na złość. Myślą, że nie widzę jak odchodzą od bramy, by sobie plotkować w altanie, która była może z dziesięć metrów od wrót.

Zatrzymałam się na środku dróżki, rozglądając się na wszystkie strony i szukając drogi ucieczki. I to był mój błąd, bo nagle poczułam jak czyjaś dłoń owija się wokół mojego przedramienia.

Już po mnie.

Odwróciłam głowę, aby dostrzec w kogo łapy wpadłam. I to sprawiło, że po raz pierwszy od dawna szczerze się zdziwiłam. Próbowałam sobie przypomnieć kiedy ostatnio go widziałam.

Przede mną stał Gerald. Drugi doradca królewski, który od paru miesięcy przebywał na jakimś tajnym i dalekim obozie.

Jego żółte tęczówki wpatrywały się we mnie uważnie. Fioletowe włosy miał zaczesane do tyłu na żel, którego było tam zdecydowanie zbyt dużo. Ponownie skupiłam się na okolicach jego twarzy i dopiero wtedy dostrzegłam drobne, niewidoczne z daleka blizny. Wcześniej byłam pewna, że ich nie było.

Przeskanowałam całą jego sylwetkę. Był zdecydowanie chudszy, niż kiedy go ostatni raz widziałam. Typowy dla niego szary płaszcz powiewał delikatnie na wietrze. Długie spodnie do kostek zwieńczone wygrawerowanym symbolem królewskim, wysokie trapery i pasek z identycznym znaczkiem. Czarna kamizelka, na której spoczywał krzyż z wisiorka dopełniała stylizacje.

Podróż Księżniczki Galathe'ii - Inazuma Eleven Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz