Rozdział IV

6 1 1
                                    

Soren zajrzał głęboko do kubka ze spirytusem. Zobaczył swojego mistrza Belena, gdy spotkali się pierwszy raz. Wówczas jako dziecko pomagał w pracy na polu. Zapadł zmrok, gdy wraz z braćmi i ojcem schodzili do gospody na posiłek. Z lasu wybiegło kilku khanis, którzy ich bezlitośnie zaatakowali. Belen pił akurat w tawernie z innymi tropicielami. Byli na tyle szybcy, by uratować chłopca i na tyle wolni, by reszta rodziny zginęła w szponach demonów. Wtedy młody chłopak nabawił się blizny. Przez nią nabrał strachu.

Był dzień, w którym pierwszy raz Belen wziął Sorena na polowanie. Ten prędzej siedział w karczmie, gdy mistrz pracował. Miał wówczas 13 lat. Bał się. Najwyższym wysiłkiem woli nie spanikował. Stary tropiciel zmarnował kolejne dwa lata, nim wytrzebił z podopiecznego strach. Ten jednak wrócił. Wraz z mrokiem przychodził coraz większy gwar. Rozgniewany rumak wypełnił się po brzegi miejscowym chłopstwem. Muzyka grała w najlepsze. Deski trzeszczały od tańca. Stoły wypełniały się piwem i jadłem. To jednak dla Sorena coraz bardziej odpływało w dal. Aż zsunął się pod ławę i zamarł w pijackim śnie.

Potężny ból wybudził go ze snu. Uświadomił sobie, że targa go dwóch ludzi. Jego nogi obijały się o deski. To otworzyło świeżą ranę.

- Wynocha przybłędo! – rozległ się krzyk, gdy Soren upadł twarzą w błoto. Głowa pękała mu z bólu. Krew leciała ciurkiem z nogi. Tropiciel przetarł twarz. Zatrzymał się na bliźnie. Nagle zawładną nim niewytłumaczalny lęk. Wstał na równe nogi. Serce biło mu jak szalone. Po plecach spłynął zimny pot. Oparł się o ścianę. Wziął kilka głębokich oddechów. Złapał się w pas. Uświadomił sobie, że pieniądze i miecz przepadły.

Przechodnie omijali go wielkim łukiem, jak trędowatego lub przeklętego. Potknął się. Stracił równowagę. Niemalże wpadł na tabliczkę wystającą z ziemi. No tak tu jest kaplica. Na tabliczce widniały imiona: Algar, Fergus, Atros i wiele innych. Powinien też być Belen. Na wszystkich bogów starych i nowych. To się nie może tak skończyć. Nie może zdechnąć pijany bez honoru na końcu świata. Musi pomścić mistrza. Teraz, kiedy zdał test. Jest pełnoprawnym tropicielem.

Chcieli krew demona – ta myśl spowodowała uśmiech na jego twarzy. Tu musi być jakaś wiedźma. Może będzie wiedziała jak powstrzymać klątwę. Ona chciała mu zapłacić. Musiał natychmiast znaleźć tą kobietę.

Soren wpadł do rozgniewanego rumaka z impetem. Kilka głów odwróciło się w jego stronę tylko po to, by po chwili wrócić do swojej misy. Na obiad była zupa z cebuli i czosnku o intensywnym zapachu. Młody wojownik popędził do szynku.

- Była tu kobieta. Młoda, śliczna czarne włosy.

- Po coś tu wrócił. Poszedł bo mordę obijem!

- Mów grzecznie powiadam, bo nie ręczę za siebie.

- Demony cię opętały. Zawiśniesz, jeszcze dzisiaj.

- Może i zawisnę. Ale prędzej wywlekę twoje flaki, nim twoi kamraci zdążą wstać – wycedził przez zęby. Karczmarz spojrzał mu w oczy i zbladł. To nie było warte jego życia.

- Trzecia chata, za kaplicą Tynosa – Soren wyskoczył z karczmy. Tynos – bóg ojciec dla reszty bogów i brat bliźniak Menkesa – władcy otchłani. Ciekawe, że właśnie tam się opamiętał. Trzecia chata – powiedział w myślach. Nagle wpadł na kogoś. Zapiekła go noga. Ciągle jeszcze jej nie opatrzył. Gorzałka pozwalała zapomnieć o bólu.

- Przepraszam – powiedział i zobaczył, że kobieta stoi przed nim. Skrzyżowała ręce na piersiach i wbiła w niego bystre oczy.

- Ja.., no ten – Coś zimnego skapało mu po plecach. Dostał drgawek, głos ugrzęzł mu w gardle.

- Bój się, poczuj piękny strach – zaszemrało mu w głowie. Ona wyjęła coś z kieszenie. Soren stracił przytomność, nim zdołał to zidentyfikować.

Tropiciel podniósł się lekko na rękach. Poczuł zapach ziół, medykamentów i palonego drewna. Był w chacie. Musiała należeć do zielarski.

- W końcu się obudziłeś, waliło od ciebie spirytusem.

- Wiesz, że nie wódka mnie zwaliła – ona wiedziała. Jak grom z jasnego nieba spadło na niego oświecenie. Ona musiała wiedzieć, że demon wyższy kręci się po lesie. I wysłała ich w łapy bestii.

- Domyśliłam się – Soren ciężko westchnął. Spojrzał na nią z oskarżeniem.

- Wiedziałaś.

- Spodziewałam się więcej po tropicielach.

Zapadła cisza. Wojownik miał ochotę dorwać do niej i zemścić się za śmierć mistrza. Było naprawdę blisko. Nie mógł sobie na to pozwolić – dobrze wiedział, że bez niej umrze.

- Potrafisz zdjąć klątwę?

- Zahamować jej działanie, ale wiem kto cię wyleczy.

- Na bogów, mów kobieto!

- Opanuj się. Nazywam się Lora. Wszystko w swoim czasie –podeszła bliżej. Szła powoli, jak koło rannego zwierza. W ręku trzymałą drewniane naczynie. Coś z niego parowało.

- Soren. Długo to zajmie?

- Jutro ruszysz w drogę.

Mroczne PrzeznaczenieWhere stories live. Discover now