II Audiencja

115 12 26
                                    

Jeszcze tego samego dnia Toy miał udać się do Fargardu, by stawić się w najbliższej Jednostce. Strażnik odjechał od razu po dostarczeniu listu i nie towarzyszył mu w drodze, z czego medyk całkiem się cieszył. Od dawna nie pojawiał się w miejscach publicznych i na samą myśl o nich zaczynał się stresować. Co dopiero gdyby przybył w towarzystwie przedstawiciela władzy, wtedy na pewno zwracałby niepotrzebną uwagę.

Na szczęście Fargardczycy okazali się wyjątkowo obojętni.

Przyjechał konno, dzięki czemu miał dużo lepsze pole widzenia niż gdyby poruszał się pieszo. Rozglądał się z nieukrywanym zainteresowaniem. Ze swojej chaty w lesie ruszał się najdalej do wsi, a i to stosunkowo rzadko. Nie lubił przebywać wśród ludzi – szczególnie wśród tych, którzy kojarzyli go z widzenia. Z jednej strony z racji na wykonywany zawód cieszył się niemal nieograniczonym zaufaniem społecznym, z drugiej wciąż miał wrażenie, że część dalej pamięta o jego niezbyt fortunnym incydencie.

Nie mógł pozbyć się wrażenia, że żadne krzywe spojrzenie rzucone w jego kierunku nie jest przypadkowe.

W Fargardzie czuł się inaczej. Pierwszy raz od dawna odnosił wrażenie, że naprawdę nie zna go tu nikt. Podobało mu się to uczucie.

Mimo to z przezorności nałożył na siebie przepastny płaszcz z kapturem. Dla bezpieczeństwa na plecach zawiesił kuszę. Blond włosy, które zwykle nosił rozpuszczone, związał w niewielki kucyk, odkrywając przy tym przesadnie odstające uszy.

Konia pozostawił w stajni. Zapłacił stajennemu i obiecał, że wróci po klacz wieczorem. Nie sądził, żeby audiencja mogła potrwać dłużej.

W Jednostce miał pojawić się przed piątą. Strażnik nie sprecyzował, po co dokładnie go wezwano. Zapewniał tylko, że to nic, czego należałoby się obawiać. Sam list też okazał się enigmatyczny. Ostatecznie przybył do miasta, jak mu kazano, ale wrodzone uprzedzenie do władzy podpowiadało, by mimo wszystko zachować ostrożność.

Przechadzał się pieszo po rynku, co chwila potrącany przez spieszących się przechodniów. Z racji na dość niski wzrost mało kto zdawał się go w ogóle zauważać. Postanowił wyplątać się z tłumu i ulotnić w którąś z mniej uczęszczanych ulic – w ten sposób zminimalizowałby szansę, że ktoś znów się o niego potknie.

Pomysł okazał się dobry. Przy najbliższej możliwości skręcił w wąską uliczkę i ruszył przed siebie opadającym w dół chodnikiem. Do spotkania zostało jeszcze trochę czasu, uznał więc, że dobrym pomysłem będzie spędzenie chwili przy kubku herbaty.

Wszedł do pierwszego lepszego lokalu, który napotkał na swojej drodze. Nie spojrzał nawet na szyld.

Środek okazał się lekko obskurny, choć nie odpychający. W Starych Koszarach widywał dużo drastyczniejsze sceny. Podszedł do obdrapanego baru i przycupnął na najbardziej oddalonym na prawo stołku. W środku poza nim przebywało tylko kilka osób, więc barman od razu do niego podszedł.

– Dla pana?

– Herbatę. Obojętnie jaką.

Barman spojrzał na niego jak na dziwadło.

– Co jeszcze? Randka w burdelu? – zażartował niewybrednie.

Toy uniósł brew.

– Słucham?

– Jak słuchasz, to przy okazji patrz, gdzie włazisz. To jest bar, nie herbaciarnia.

Toy rozejrzał się z konsternacją. Rzeczywiście wszyscy pozostali klienci siedzieli z piwem w kuflach lub wódką w kieliszkach.

– Hm – mruknął pod nosem. – A gdzie dostałbym herbatę?

– Nie wiem, bierzesz coś czy nie?

Teoria PotwornościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz