✏9✏

27 4 0
                                    

Stanęłam w salonie. Rozglądałam się po pomieszczeniu, szukając jakiej kolwiek zniszczonej rzeczy z dzisiejszej nocy. Lecz nie było nawet małej skrzywizny.
Zaledwie w  cztery godziny zniknęła dziura w ścianie, a potłuczone wazony, stały znów na swoim miejscu.

Słysząc szuranie kapci, odwróciłam się przodem, do wejścia salonu. W nich zatrzymał się chłopak z blizną na brwi.
Oparł się ramieniem o ścianę, wciąż na mnie patrząc. Na jego knykciach zauważyłam kilka małych ran. Zapewne przez to że rozwalił ścianę pięścią.

- Zapraszam na śniadanie - do moich uszów doszedł dźwięk chrypki głosu diabła.

Kiedy wypowiedział te słowa, sam ruszył, z miejsca. Nie chcąc się narażać też od razu ruszyłam za nim.
Zasiadłam oczywiście na jednym, jedynym wolnym miejscu przy stole. Które było na przeciwko niego.
Wczoraj po tym jak mu wygarnęłam, przyrzekłam sobie, że dzisiaj ucieknę. A jeśli mnie złapie, to spróbuję znowu. Aż do skutku.

W trakcie posiłku, atmosfera była inna, niż za zwyczaj. Była taka napięta. Każdy z uczestników nie podnosił wzroku od talerza, i milczał. Spojrzałam na swój talerz. Jajecznica z boczkiem, do tego bułki a na drugim talerzu widniał ser, szynka i masło.
Podniosłam wzrok przed siebie. Od bruneta widniało wrażenie że wszytko było dobrze.  Że nie zauważył zmiany.
Położyłam widelec na naczyniu, po czym oparłam się o siedzenie. Spuściłam głowę w dół, patrząc na swoje palce.

- Macie coś? - odruchowo podniosłam wzrok.

Chłopak skanował każdego wzrokiem. Oprócz mnie, i dziewczyny. Już w tej chwili byłam prawie pewna, że ona nie jest taka jak oni.

- Niestety nie - odezwał się brunet, z lekkim zarostem.

Patrzył na swojego człowieka, w sumie ten drugi też. Milczeli, po czym obydwoje się zaśmiali.
Stanęłam od stołu, przez co zwróciłam na siebie uwagę. Nic nie mówiąc zaczęłam postawiać pierwsze kroki, ale nie słysząc żadnego słowa podążyłam do drzwi wyjściowych. Kiedy przekroczyłam ich próg, zamknęłam je za sobą po czym głośno odetchnęłam.
Zerknęłam na dużą bramę, która znajdywała się przede mną, była tak gigantyczna, i zbudowana tak że nie dała bym rady przez z nią się wydostać. Powolnym krokiem, zeszłam ze schodków, po czym szłam przez posiadłość. Przeszłam przez ogród pięknych kwiatów. Po czym stanęłam na tak jakby polanie. Moim oczom, tuż przede mną ukazało się drzewo. Piękne i masywne. Miało tyle gałęzi obok siebie, dzięki nim na sto procent uda mi się uciec.

Powoli ruszyłam w kierunku tego pnia. Gdy byłam prawie przy nim, dostrzegłam kątem oka ruch.
Krzak po prawej stronie się poruszył.
Jego ochroniarze nie byli dyskretni. Dawali mi znać, że oni tutaj wciąż są.
Będę musiała jakoś ich ominąć, żeby stąd uciec. Ale jak?

- Panienko - z rozmyślenia wyrwał mnie głos.

Nieznany mi do teraz ton głosu.
Odwróciłam się przodem do wroga.
Przede mną stał mężczyzna. Miał może czterdzieści lat, i lekko siwe włosy.

- Co pani chciała zrobić? - zapytał z kamiennym wyrazem twarzy.

Zerknął na drzewo, które było idealnie za mną, a później jego niebieskie oczy wróciły do mej osoby.

- Panu Wierzgoniowi, nie spodobało by się - schował ręce za siebie, nie znacznie się prostując.

Wierzgoń. Znałam to nazwisko.
Ze zdumienia otworzyłam szerzej oczy, skupiając się przy tym skąd ja to znam.
Remigiusz. A później nazwisko. Jak w amoku zerknęłam na człowieka, który ze spokojem patrzył na mnie. A ja nie dowierzałam.
To nie mógł być on. Mój przyjaciel przecież...
Bez słowa wróciłam do piekła, a kiedy stanęłam na środku jadalni, spotkałam go. Samego. Kiedy mnie zobaczył zauważyłam jak w jego oczach coś błysnęło.
Brew, oczy, nawet ułożone tak włosy. Teraz zauważyłam podobieństwo. Złapałam łapczywie oddech, czując jak gruz z pod moich nóg się wysuwa.

Król Mafii Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz