Fragment zawiera sceny przemocy, mogące wywołać negatywne emocje. Czytasz na własną odpowiedzialność!
Był wieczór, światła latarni łagodnie migotały przecinane ulewnym deszczem. Drzewa szeleściły pod naciskiem wiatru, a w powietrzu unosił się zapach burzy. Nie, nie takiej naturalnej. Był to zapach rozpaczy oraz chęci zemsty w jednym. To właśnie w tym momencie Viviana ze wszystkimi bliskimi chowała najukochańszą jej osobę. Jej brata. Nikt nie mógł pogodzić się z jego odejściem, ale ona? Ona najbardziej. Widziała to. Widziała na własne oczy moment w którym razem z Lucasem bawili się w przywoływanie demonów. Najgorszy był jednak fakt, że tylko jeden wyszedł z tego żywy. Ledwo, ale żywy. Ona to widziała, nie próbowała temu zapobiec. Stała, stała tak jak teraz, bezradna, trzymana przez jakieś niewidoczne siły. Już wtedy zaprzysięgła sobie, że znajdzie tego, który zabrał jej Xaviera.
Nie czekała długo po pogrzebie, natychmiast zabrała się do wymyślenia planu, zrobiła dokładnie to samo co jej brat, narysowała krąg, wypowiedziała modlitwę. Nic. Znów to samo. Nic. Była zbyt zdesperowana by się poddać. Szybkim ruchem wyciągnęła żyletkę z torby, wystawiła rękę, wzięła głęboki oddech i...
...skończyła ze sobą. Runęła na ziemię jak długa. Najbardziej bolesne było to, że długo nie mogła zemdleć. Patrzyła w dal cierpiąc i czekając aż się to skończy.* * *
Obudziła się następnego dnia. Ku jej zdziwieniu, w szpitalu. Dopadła ją wściekłość, furia, że nie mogła dokończyć tego, co zaczęła. Zamknęli ją później na 2 miesiące w psychiatryku. Ale kiedyś musiała z niego wyjść, nie? Po tym "incydencie" ponowiła próbę z liną w środku lasu, tym razem jednak, z efektem zamierzonym.
Miała wrażenie jakby spadała, a co dziwnego faktycznie tak było. Nie było to spadanie z drzewa, znalazła się w wielkiej otchłani. Nie wiedziała ile czasu już minęło. Nie myślała o niczym, po prostu spadała. Zobaczyła miasto z lotu ptaka, ku jej zdziwieniu było ładne. Nagle zrobiło jej się ciemno przed oczami, a w uszach słyszała tylko głośny pisk. Dotarła do końca "lotu". Stan oszołomienia nie trwał długo, kilkadziesiąt minut później obudziła się i spróbowała wstać. Nie udało jej się więc spróbowała ponownie. Ledwo stała na nogach. Zszokował ją fakt, że nikt nie przejął się leżącą na środku ulicy dziewczyną, mimo że przechodziło tu dużo ludzi. Podeszła do kogoś i zapytała.
- Przepraszam pana, wie pan co to za miejsce? - trzymała się za głowę.
- Co ty, wczoraj się urodziłaś debilko?! To jest Imp City. - prychnął na nią z zażenowaniem i odszedł nie czekają na to, co zaraz powie.
Czyli dotarła. Dobrze wiedzieć. Teraz tylko znaleźć tego co zabrał jej brata, zabić go i odnaleźć zgubę. Bułka z masłem. Chyba..... Sądząc po wielkości piekła.
