Rozdział 1 - Adam

6 1 0
                                    

Rok 1861.

Bose stopy zapadały się w grząską od porannej wilgoci ziemię. Lepka gleba wchodziła pomiędzy palce, przylepiając się do skóry wokół pięt, stawiała opór przy każdym kroku. Adam czuł nieprzyjemne zimno, które falami rozchodziło się po jego wielkim ciele. Był znużony i miał ochotę zrzucić z siebie wór z ziarnem i zejść z pańskiego pola. Wiedział jednak, jak to by się skończyło. Szedł dalej i jedynie kątem oka spoglądał na linię drzew otaczających pole. Czekał na słońce, swojego sprzymierzeńca, który ogrzeje przemarznięte stopy, osuszy glebę i sprawi, że praca stanie się choć odrobinę znośniejsza.

- Przydałyby się buty! - głos brata wyrwał go z zamyślenia.

Adam odwrócił się i spojrzał na zawsze uśmiechniętą twarz starszego brata. Tak, jak zawsze podczas siewu szli przez pole dwójkami. On z przodu, jego starszy brat kilka kroków za nim. Rozrzucali ziarno w przeciwnych kierunkach.

- Buty? - zapytał zdziwiony.

- Tak, buty! Dobra rzecz, nie?

- Na błoto? - nie mógł zrozumieć, o co mu chodziło. Gdyby nawet miał buty, nigdy nie zmarnowałby ich na pracę na przeoranym polu.

- Jasne, że nie na to błocko! - brat roześmiał się. - Żartowałem, głupolu!

Adam nie miał ochoty na jego żarty. Choć był młodszy, przewyższał swojego brata o głowę i był znacznie silniejszy. Mógłby z łatwością złapać go i zanurzyć całego w paskudnej, zimnej brei, po której szli. Wyglądałby zabawnie, cały umazany ziemią. To jednak na pewno naraziłoby ich na karę, a pewnie nie wystarczyłoby, żeby powstrzymać głupie żarty brata.

- O co chodzi z tymi butami? - zapytał.

- Pamiętasz wdowę po kowalu?

- Nie wierzę! Nie dałaby ci.

- Dała, dała, pewnie, że dała - triumfował, zadowolony z siebie.

- Dlaczego?

- Uśmiechnąłem się do niej i tyle. Gdybyś się też czasami uśmiechnął może też byś coś w życiu dostał.

- Chce pewnie czegoś od ciebie.

- Jasne, że chce, ale ja starej nie chcę. - brat puścił mu oko - Córka młynarza to co innego. Jak zobaczy mnie jutro w butach - chłopak zaczął obejmować niewidzialną dziewczynę i robić najbardziej sprośne miny, jakie tylko potrafił.

Adam, nie wiedząc co odpowiedzieć, wyjął trochę ziarna z worka i rzucił w niego.

- Zwariowałeś? Jak nas wybatożą, to nikomu jutro się w butach nie pokażę. - brat rozejrzał się nerwowo.

Na szczęście nadzorców nigdzie nie było widać. Adam wziął kolejną garść ziaren i rzucił. Brat nie miał innego wyjścia i odpowiedział tym samym. Po chwili rodzeństwo zaczęło się szturchać i obaj upadli prosto w najgłębszą, brudną kałużę, gdzie jeszcze przez moment szarpali się wesoło ze sobą, aż w końcu, cali umazani czarną mazią rozłożyli się na ziemi i zaczęli się cicho śmiać.

- Też chciałbym mieć buty! - powiedział po chwili Adam.

- Po co? Poszedłbyś w nich dłubać swoje drewniane diabełki?

- Założyłbym je i pobiegł - udał, że nie słyszy kpin brata.

- Pobiegł? Gdzie?

- Tak po prostu, przed siebie - wzruszył ramionami. - W butach musi się dobrze biegać.

- Dziwny jesteś, wielkoludzie! - odpowiedział brat, po czym wziął do ręki dużą grudkę błota i rozmazał ją na twarzy Adama.

Ubrani w brudne, podziurawione strzępy lnianej tkaniny, usmarowani zimnym błotem, zaczęli się znowu siłować i śmiać jednocześnie. Adam wiedział, że starszy brat nie miałbyz nim szans w takich zapasach, jednak teraz dał mu wygrać. Mimo że nikt na całym świecie nie irytował go tak, jak ten wesołkowaty głupek, cieszył się, że są razem. Miał z kim pracować na pańskim polu, co poprawiało mu samopoczucie nawet bardziej niż myśl o nadchodzącym zza linii drzew słońcu.

Lodzermensch 1861Where stories live. Discover now