Przesadziłem z tym balonem! - pomyślał Oskar, jak tylko postawił pierwszy krok za bramą Białej Fabryki. - To mógł być dobry geszeft, tylko co z tego, jeśli były król bawełny nie zniża się do takich przyziemnych interesów? Szkoda, myślałem, że gdy korona już mu nie ciąży na głowie, okaże więcej rozsądku.
Wiedział jednak, że on sam był w jeszcze gorszej sytuacji niż były łódzki potentat. Ojciec odchodząc z tego świata zostawił go z podupadłym sklepem z towarami łokciowymi, potężnymi długami oraz brakiem wsparcia wśród lokalnej społeczności.
Stary Segler był dobrze znany w całym mieście. Jedni go lubili, inni nie, jednak wszyscy wiedzieli, że miał dobre ceny, był solidny i potrafił zorganizować wszystko to co sobie klient zamarzył. Do tego mimo wszystko był nadal Żydem. Może wielu uważało go za odszczepieńca, heretyka, który dla ziemskich przyjemności odwrócił się od Rebojne szel Ojlem. Jednak sam nie wyrzekł się wiary, jedynie zaniechał wielu zwyczajów. Nadal nosił długą kapotę i białe koszule, ale tefilin i cyces schował głęboko do szafy. Zgolił pejsy, ale długa, gęsta broda pozostała na swoim miejscu. Choć nie był mile widziany w synagodze, wciąż był Żydem, i nikt nie twierdził inaczej.
Oskar nie miał już tego komfortu. Zgodnie z tradycją syn nie-żydówki nie jest Żydem, nawet jeśli jego ojciec byłby najpobożniejszym cadykiem. Problem polegał na tym, że nie był też prawdziwym Niemcem, a w oczach wielu mieszkańców jego okolicy nie był też kupcem godnym zaufania. Miał opinię awanturnika i ryzykanta, któremu lepiej nie ufać, jeśli chodzi o pieniądze. Sam jednak nie tracił wiary w swoje umiejętności. Czuł w kościach że jeszcze znajdzie odpowiedni interes, który pozwoli mu stanąć na nogi. W końcu mieszkał w Łodzi, a tutaj okazję do zrobienia dobrego interesu leżały na ulicy. Myśląc o tym, odzyskał dobry humor i ruszył z powrotem do dzielnicy żydowskiej. Pogoda była wyjątkowo ładna jak na wczesną wiosnę, postanowił więc przejść się Piotrkowską. Kto wie, może spacerując, potknę się o jedną z tych okazji - pomyślał.
Beztroska przechadzka nie trwała jednak długo. Po przejściu kilku przecznic dostrzegł wysokiego, barczystego mężczyznę w czarnym kapeluszu z niskim, płaskim cylindrem, przypominającym amerykański Pork Pie. Szedł powolnym krokiem w jego kierunku, uśmiechnął się do niego, a z jego ust błysnęło złoto. Oskar udał, że go nie zauważył, stanął w miejscu, a po chwili, jakby nigdy nic, zawrócił. Po kilku spokojnych krokach przyspieszył. Nie musiał się odwracać, by dostrzec, że tamten idzie za nim. Gdy tylko doszedł do skraju jednego z tkackich domów, skręcił w boczną uliczkę i już miał zamiar zacząć biec, gdy dostrzegł dwóch innych zbirów czekających na niego tuż za rogiem budynku. Złapali go za ramiona i przyparli do muru. Mężczyzna ze złotym zębem nie spieszył się. Powoli podszedł do pozostałych i uśmiechnął się tak szeroko jak tylko potrafił.
- Miło Cię widzieć, Segler. - Miał bardzo niski chropowaty głos, co sprawiało, że jego jidysz brzmiał niezgrabnie i bardzo twardo.
- Abram! Co za niespodzianka! Bardzo ładny kapelusz! - Oskar odpowiedział, jednocześnie próbując wyrwać się z objęć zbirów.
- Czysty jedwab, miło, że zauważyłeś. Tymczasem mam dla Ciebie pozdrowienia od wujaszka Szaji. Martwił się o Ciebie ostatnio.
- Dzięki. Mam nadzieję, że wszystko u niego dobrze. Wiesz, spieszę się trochę. Mógłbyś powiedzieć swoim kolegom, żeby mnie puścili?
- Dobrze wiesz, że podczas żałoby nie wypada się spieszyć. Chodź ze mną, odwiedzimy starego Szaję, na pewno się ucieszy na twój widok - Abram wyszczerzył zęby w krzywym uśmiechu. Duża złota jedynka podkreślała paskudną urodę osiłka.
Kantor Szaji Goldberga mieścił się w samym centrum dzielnicy żydowskiej, w eleganckiej, piętrowej kamienicy. Oskar i Abram weszli do środka, podczas gdy reszta zbirów pozostała na zewnątrz. Szaja przebywał w swoim gabinecie, gdy właśnie odprawiał modlitwę nad otwartą świętą księgą. Był nakryty tałesem, a na głowię miał założony tefilin. Jego przysadzista, podstarzała postać poruszała się w rytm wypowiadanych przez niego hebrajskich słów. Abram dał Oskarowi znak, że muszą poczekać, aż Szaja skończy.
YOU ARE READING
Lodzermensch 1861
Historical FictionAdam, młody chłop pańszczyźniany, zmuszony jest do ucieczki ze swojej rodzinnej wsi. Oskar, Niemiec żydowskiego pochodzenia, stara się uratować rodzinny interes i uwolnić się od długów zaciągniętych u lokalnego gangstera. Ewa, córka podupadłej rodzi...