Rozdział 2 - Oskar

3 0 0
                                    

To miasto nie potrafiło spać. Pierwsze promienie słońca ledwo musnęły czubek wieży ratusza, a ulice natychmiast wypełniał tłok i gwar. W powietrzu unosiła się niespokojna energia młodości. Jeszcze czterdzieści lat temu było tu tylko kilka chłopskich chat, piaszczyste pola i las. Teraz stały tu gęsto ustawione domy tkackie, manufaktury i warsztaty. Łódź rosła z dnia na dzień, a jej mieszkańcy byli wiecznie niezaspokojeni i niecierpliwi. Czuli głód życia, który pchał ich, skoro świt, w wir pracy lub innych zajęć, mogących przynieść im fortunę lub biedę.

Oskar przeciskał się między ciasno poupychanymi straganami targu rybnego, gdzie handlowano głównie śledziami trzymanymi w wielkich drewnianych beczkach. Młody mężczyzna był przyzwyczajony do specyficznego zapachu tego miejsca, jednak dzisiaj musiał się pilnować, by nie zabrać go ze sobą. Miał na sobie swoje ostatnie w miarę eleganckie ubranie: czarną marynarkę ze starannie połatanymi łokciami i lekko wystrzępionymi rękawami, z którymi już nic nie dało się zrobić. Mógł je jedynie lekko podwinąć i udawać, że to ostatni krzyk mody. Pod marynarką założył białą koszulę z guzikami po lewej stronie oraz grubą bawełnianą kamizelkę, która miała ukryć jego szczupłe ciało i sprawić, że będzie wyglądał nieco potężniej. Na nogach miał długie płócienne spodnie, o które martwił się najbardziej. Wiedział, że rano sprzedawcy bywają nieuważni i łatwo można zostać oblanym śledziową zalewą, co pokrzyżowałoby jego plany.

Spieszył się na spotkanie z człowiekiem, który słynął ze słuchu absolutnego i bystrego oka. Można było założyć, że miał też wrażliwy węch. Oskar nie mógł sobie pozwolić, by spotkać się z nim, śmierdząc solonym śledziem. Zręcznie prześlizgnął się pomiędzy wysokimi beczkami i wydostał się z targowiska. Ruszył w kierunku głównego placu miasta, musiał się spieszyć, czekał go jeszcze długi spacer. Dzielnicę Żydowską i Białą Fabrykę dzieliła cała długość ulicy Piotrkowskiej, która ciągnęła się przez miasto od północnego do południowego końca.

Gdy tylko minął rynek Nowego Miasta i znajdujący się tam ratusz gwar ulicy zmienił swoje brzmienie. Jidysz zaczął ustępować różnym dialektom niemieckiego oraz polskiego. Oskar, tak samo jak znał wszystkie ulice tego miasta, znał też wszystkie jego języki. Zastanawiał się, w którym z nich rozpocząć rozmowę. Człowiek, którego nazywano Starym Sępem, pochodził z Saksonii, jednak nauczył się polskiego i podobno posługiwał się nim całkiem nieźle. Zastanawiał się tylko, po co zadał sobie trud uczenia się tego, jakby nie patrzeć, trudnego języka. Większość interesów w Łodzi odbywała się po niemiecku lub w jidysz, a uzyskiwanie kontaktów handlowych ułatwiał raczej rosyjski. Polski, owszem, mógł pomóc w sprawach administracyjnych lub przy przyjmowaniu ludzi do pracy, jednak nie był niezbędny. Czy więc chodziło o coś innego? Jego żona również była z Saksonii. Kto wie, może miał jakąś polską kochankę? A może po prostu zrobił to z ambicji lub ciekawości? Nie tylko to zastanawiało Oskara w Starym Sępie. Nawet jego przezwisko było mylące; oczywiście wzięło się od nazwiska, jednak z tego, co słyszał, zupełnie nie pasowało do jego charakteru.

Jeszcze ciekawszą kwestią była sama Biała Fabryka. Z oddali Oskar dostrzegł jej wysokie, białe jak śnieg mury, które odbijały poranne światło, tworząc lekko dostrzegalną jasną poświatę. Patrząc na budynek, trudno było odgadnąć, że jest to zwyczajny zakład przemysłowy; przypominał raczej pałac lub świątynię. Oskar nigdy nie mógł zrozumieć co skłoniło Starego Sępa, żeby go otynkować. Czy była to próżność, czy po prostu zwyczajna rozrzutność? Z drugiej jednak strony musiał przyznać, że w Łodzi nie było wtedy piękniejszego budynku niż ten. Nawet ratusz nie mógł konkurować z subtelnym urokiem jej białych murów. Gdyby fabryka stanęła, byłaby to wielka szkoda - pomyślał Oskar, przekraczając bramę Zakładów Przemysłu Bawełnianego Ludwika Ferdynanda Geyera.

- Czego tutaj chcesz, Segler? - powitał go asystent fabrykanta, który akurat przechodził przez dziedziniec fabryki z stertą dokumentów.

- Przyszedłem spotkać się z Ludwikiem - odpowiedział Oskar, uśmiechając się serdecznie, jakby byli starymi znajomymi. - Pewnie już na mnie czeka.

Lodzermensch 1861Where stories live. Discover now