ROZDZIAŁ PIĄTY

9 0 0
                                    


Xander Ross

Mrok pokrył całe królestwo i ziemię, na której się znajdowałem. Byłem oddalony o bezpieczną odległość od zamku, czyhając na odpowiedni moment, by odwiedzić znowu księżniczkę. Nigdy nie sądziłem, że będzie mi to sprawiało radość. Widzieć ją zestresowaną, oblaną strachem i niepokojem. Nie sądziłem nawet, że będę zdolny wkraść się do zamku i stać się człowiekiem, który każdej nocy będzie ją podglądał. Gdyby nie to, że zabiłem króla, nigdy bym się nawet do niej nie zbliżył. Jednak chęć pomszczenia mojej rodziny była dla mnie najważniejsza. Za wszelką cenę chciałem by poczuli się tak jak ja, kiedy straciłem ojca, a potem matkę. Chciałem, aby królowa cierpiała po stracie męża, a jeszcze bardziej chcę zobaczyć jej minę, kiedy uprowadzę jej ukochana i jedyną córę.

Czekała mnie długa droga do spełnienia w całości mojego planu, a składniki jakie potrzebowałem, z dnia na dzień zostawały odhaczone na mojej liście.

Teraz musieliśmy zdobyć ognisty pył, a jego zdobycie było nie lada wyzwanie. Leciałem na Vernorze wysoko nad ziemią, obserwując wszystko dookoła. Zmierzaliśmy do gniazda feniksów, które znajdowało się w opuszczonej części lasu u stóp gór Hemignes.

Z plotek można było dowiedzieć się jakie niebezpieczeństwa tam czyhają. Na niebie znajdował się krwawy księżyc, a wyprawa po pył wiązała się jeszcze z większym niebezpieczeństwem. Potwory nabierały na mocy i potrafiły doprowadzić wszystko do zniszczenia. Stawały się nieopanowane i jeszcze bardziej dzikie niż były. Zostawały objęte władzą księżyca, a dzisiejsza noc zapowiadała się znacznie nie spokojniejsza.

Las zauważyłem z daleka, przez mgłę, która była jego atutem, ponieważ ukrywała go przed ludźmi, by się tam nie zapędzali. Chroniła go oraz stworzenia znajdujące się w jego wnętrzu. Vernor zleciał na ziemię, delikatnie lądując.

- Tylko uważaj na siebie. – powiedział w moich myślach. – Wezwij mnie, jakbyś czegoś potrzebował.

Kiwnąłem głową, a smok zaczął krążyć wokół własnej osi, układając się wygodnie na ziemi. Skulił się w kulkę, po czym okrył się swoimi skrzydłami, przybierając postać głazu.
Zimny podmuch wiatru wywołał na mojej skórze ciarki. Szedłem powolnym krokiem, uważając na wystające korzenie. Dziwne dźwięki lasu z każdą przebytą minuta były bardziej przerażające. Drzewa przybierały dziwne formy, a blask krwawego księżyca, pobudzał mój strach. Nigdy nie bałem się tak jak dzisiaj. Byłem twardy i nic nie mogło mnie złamać.

Strach oblewał mnie od góry do dołu. Nigdy go nie odczuwałem, aż do dziś.

Szedłem w głąb ciemnego lasu, a z każdym krokiem zbliżałem się jeszcze bardziej do celu. Usłyszałem dźwięk łamiącego się patyka i szelest między krzakami. Stanąłem w miejscu, wstrzymałem oddech i nasłuchiwałem. Za wielkich wyłonił się stwór, a mój wzrok błąkał, aby na niego nie zerkać. Jednak kątem oka dostrzegłem jego ohydny, przerażający pysk, z którego wylatywała ślina. Był wielki i przerażający. Z ciała przypominał włochatą bestię, a jednak jego twarz temu zaprzeczała. Była jedną zwykłą kością. Pierwszy raz na własne oczy zobaczyłem coś tak dziwnego, nie do opisania. Stałem w bez ruchu i czekałem aż odejdzie, a jak tak się stało, szybko przemknąłem w ciemne miejsce, z daleka od jego wzroku. Dalej przed oczami miałem jego czarne ślepia pokryte ropą z krwią na tle czaszki.

Szedłem dalej nie zważając na nic, teraz liczył się tylko ognisty pył, który tak naprawdę był w zasięgu wzorku. W dali widziałem tańczące płomienie na tle skały oraz unoszące się nad nimi stworki. Feniksy.


Wiatr kołysał gałęziami drzew, z których spadały liście, falując na wietrze. Krok miałem spokojny, aby nie przestraszyć stworzeń. Kiedy znalazłem się dość blisko, a moje oczy ujrzały pył tuż koło ogniska, chciałem się od razu rzucić i zabrać go dla siebie, jednak było to nie wykonalne. Dźwięki trzepoczących skrzydeł, wprawiały w spokój, a ja obmyślałem plan jak dyskretnie go zdobyć. Chciałem już go mieć, ale jeden zły ruch i poległbym w walce.

Światło ognia zaczynało delikatnie gasnąć, a feniksy zaczęły powoli sfruwać na ziemię do swoich gniazd. Kiedy feniksy znajdowały się już w gniazdach, a pył dalej świecił swoim czerwonym blaskiem, wykonałem pierwszy ruch. Wykonałem pierwszy ruch i postawiłem stopę na gładkiej ziemi. Kiedy nic nie nastąpiło, a feniksy dalej nie drgnęły, wykonywałem kolejne szybsze ruchy, by zbliżyć się do celu. Pył znajdował się już w zasięgu ręki, a kiedy go chwyciłem, chowając go w sakwie, jeden z największych stworów uniósł się i stanął w płonieniach, wpatrując mi się prosto w oczy. Miałem go i jedyne co mi zostało to ucieczka, do której rzuciłem się od razu po zgarnięciu tego czego potrzebowałem.

Biegłem przed siebie, co chwilę spoglądając na feniksy, lecące za mną. Oddech miałem przyśpieszony, ale wiedziałem, że zaraz będę już daleko od nich, kiedy znajdę się przy Vernorze.
Sakwę przymocowałem do uda i nie tracą czasu, dalej uciekałem, aż na mojej drodze stanął tamten potwór. Z jego pyska ciekła krew, a ja miałem dobrą sytuację by to wykorzystać. Odbiłem się od ziemi, a następnie od pnia, rzucając się na jego szyję. W między czasie wyciągnąłem nóż z pochwy i w locie przeciąłem szyję stwora, a krew trysnęła oblewając mi twarz. Tętnica został przecięta, a stwór zaczął padać na ziemię, przygniatająca niektóre feniksy. Kiedy wylądowałem na ziemi, wykonałem fikołka i stanąłem na nogi, dalej biegnąc. W zasięgu wzroku widziałem już mojego smoka, który swoimi ślepiami spoglądał w moją stronę.

- Vernor, atak! – krzyknąłem, wbiegając między drzewa, zbaczając ze ścieżki, a smok puścił z pyska obłok ognia, kierując go w stronę feniksów. Obserwowałem wszystko, jednak feniksy przed dosięgnięciem ich ognia, same spłonęły i pozostał po nich tylko proch.

***

Zeskoczyłem z Vernora na balkon księżniczki, a smok odleciał w stronę chmur. Okno było otwarte, tak jakby oznaczając zaproszenie do środka. Wszedłem do wnętrza pomieszczenia, ale jedyne co zastałem to pustkę oraz falujące od podmuchu wiatru firany.

- Gdzie ona jest? – zapytałem w myślach.

Złapałem dłońmi głowę, zastanawiając się gdzie może podziewać o tak późnej porze. Usiałem zaryzykować.

Otworzyłem drzwi od komnaty i wychyliłem się przez nie, obserwując korytarz. Panowała cisza.
Wyszedłem z komnaty, trzymając się ściany, by w razie czego, schować się za jednym z wielkich posągów. Zmierzałem dalej, przetwarzając każdy mój ruch.

- Od jutra zaczniemy poszukiwania. – usłyszałem męski głos, który zbliżał się w moim kierunku.

 Wsunąłem się między ścianę a posąg, obserwując wszystko z ukrycia.

- Nie wyobrażam sobie tego, jak coś się jej stanie. – powiedziała kobieta.

- Jeśli księżniczka zniknęła, na pewno się znajdzie, królowo. – powiedział mężczyzna w srebrnej zbroi. – Jutro z rana wyruszam na poszukiwania. Na pewno nie uciekła daleko.

Uciekła? W głowie kłębiło mi się kilka pytań.

- Jeżeli jutro jej nie znajdziesz, znajdziemy kogoś, tak jakby tropiciela, który nam pomoże. – powiedział królowa. – To jest mój plan i niech nikt go nie raczy podważyć.

I wtedy do mnie dotarło. Szansa jakiej nigdy się nie spodziewałem. Tropiciel? Oczywiście, że jutro zjawię się w tym zamku i zgłoszę kandydaturę, a kiedy ją znajdę, zniszczę ją tak, że nie będzie pamiętała kim jest.

Mój plan zaczynał nabierać tempa, a to dzięki niefortunnym sytuacją z królewskiego dworu.

Zło nadchodzi, a z nim mrok, który zawładnie wszystkim i wszystkimi.

- Xander nadchodzi. – powiedziałem sam do siebie w myślach. – A z nim klęska tego królestwa.




OTO KOLEJNY ROZDZIAŁ "MELODY OF DEATH", KTÓRY ROZPOCZYNA KONKRETNĄ ZABAWĘ PRZESILONĄ BÓLEM, ZŁEM I CIERPIENIEM.

 JEST TO SUROWY ROZDZIAŁ, WIĘC MOGĄ SIĘ W NIM ZNALEŚĆ BŁĘDY LUB NIE DO KOŃCA ZMIENIONE FRAGMENTY. KSIĄŻKA JEST DALEJ EDYTOWANA, WIĘC MOŻLIWE, ŻE ZA NIEDŁUGI CZAS, ROZDZIAŁY SIĘ ZMIENIĄ NA LEPSZE.

JAKBY W ROZDZIALE POJAWIŁY SIĘ JAKIEŚ NIEDOCIĄGNIĘCIA, ŚMIAŁO PISZCIE.WSZYSTKO STARAM SIĘ EDYTOWAĆ DLA WAS.

MAM NADZIEJĘ, ŻE SIĘ WAM PODOBA. TU ZOSTAWCIE SWOJĄ OPINIĘ ---->>>>

The Last BreathOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz