ROZDZIAŁ DRUGI

12 2 0
                                    


Xander Ross

Kilka tygodni po ucieczce.

Nazwałem smoka Vernor. Pamiętam dzień, kiedy wykluł się z jaja, a teraz nabrał już pokaźnych rozmiarów. Złote elementy na jego głowie zaczęły stawać się bardziej srebrzyste. Kolce na grzbiecie tak samo były przyozdobione w srebrne barwy, a czarne łuski w świetle księżyca mieniły się w kolor granatu.

- Zawsze będziesz ze mną, tak samo jak ja cię nigdy nie opuszczę. – Powiedziałem te słowa, kiedy moja głowa, jak i głowa Vernora się ze sobą stuknęły. Poczułem dziwne ukłucie, a po chwili zaczęła boleć mnie głowa. Przeszedł mnie dreszcz, aż moje kończyny odmówiły mi posłuszeństwa. Upadłem na ziemię. Z nieba zaczynał padać deszcz, a ja wybrakowany z sił, leżałem.


- Ja też cię nigdy nie zostawię. – usłyszałem głos, ale nikogo nie widziałem. – To ja, Vernor.

I wtedy do mnie dotarło. Mój umysł połączył się z umysłem Vernora. Byliśmy teraz ze sobą połączeni, a jedyne co pamiętam z opowieści matki o smokach to to, że rozłączyć może nas śmierć jednego z nas. Nie wyobraziłem sobie tego, że Vernor lub ja moglibyśmy włóczyć się sami po świecie.

Poczułem dziwny impuls, który przeszedł moje ciało, aż nagle odczułem nagły przypływ energii. Stałem się silniejszy. Powstałem na nogi, uniosłem głowę ku górze widząc korony drzew, a krople deszczu obijały się o moją skórę.

- Teraz, zawsze i na zawsze – powiedziałem sobie w myślach, obracając się dokoła własnej osi.
- Na zawsze. – powiedział Vernor w moich myślach.


Pole płonęło wielkim ogień. Zeskoczyłem ze smoka, aby sprawdzić kto przeżył. Z futerału znajdującego się przy moim prawym udzie wyciągnąłem sztylet wykonany ze srebra elfickiego. Zdobyłem go podczas wyprawy w ciemny las, kiedy spotkałem nawiedzonego elfa. Rzucił się na mnie i chciał pozbawić życia, ale moja szybkość zwyciężyła. Pokonałem go bez żadnej broni, a żeby ukończyć to co zaczął, zabiłem go jego własną bronią, która następnie sobie przywłaszczyłem.

Spacerując między ogniem i leżącymi ludźmi we krwi, wiedziałem, że tą wojnę wygrałem ja i Vernor. Spojrzałem przed siebie i zobaczyłem nadciągającego jednego człowieka nadciągającego w moim kierunku. W ręku trzymał miecz, a do jego zbroi przyczepiona była flaga – flaga rodu Moonelte. Flaga rodziny królewskiej, w której do tego czasu nie narodził się żaden potomek, który mógłby objąć tron, nie licząc jego cudownej córki. Była ukrywana przed światem w cieniu zamku, ale każdy marynarz, złodziej czy zabójca w królestwie wiedział, że istnieje.

 Krążą historię o jej urodzie i wdzięku oraz o tym jaka jest przebiegła, jednak nikt nie doświadczył tego na własnej skórze. Plotki niech zostaną plotkami, dopóki ja się tym nie zajmę.
Mężczyzna był coraz bliżej, a kiedy znalazł się tuz obok mnie, machnął swoim srebrzystym mieczem. Wykonałem ruch w tył, unikając ataku. Moja szybkość i zwinność mi w tym pomogły. Mężczyzna był zraniony, co zdradziło, że brakowało mu kawałka zbroi na ramieniu, a w tym miejscu ciekła krew. Zacząłem biec, odbiłem się w górę od leżącego człeka na ziemi i wymierzyłem cios w ranę mężczyzny. Wbiłem ostrze, a ryk bólu wydobył się z jego gardła. Padł na kolana, krzycząc z bólu.

- Twoje niegodne czyny w końcu spotkają się z konsekwencjami, jeźdzco. – przemówił, a jego głos drżał.

Zaśmiałem się, po czym podszedłem do niego i broń, która leżała koło jego nogi, kopnąłem w dal, a dźwięk obijającego się metalu, wprowadził we mnie zachwyt. Złapałem dwoma rękami hełm mężczyzny, po czym szybkim ruchem zdjąłem mu go z głowy, odrzucając na bok. KRÓL.
Kiedy ujrzałem jego twarz bez ochronnego nakrycia, zrobiłem kilka kroków w tył. Schyliłem się do lewego uda i wyjąłem kolejny sztylet, tym razem ze stali cienia, która była trudno dostępna w naszej krainie. Nikt się jeszcze nie odważył zejść w czeluści by dzięki tej stali stać się nie pokonanym. Nie licząc oczywiście mnie. Moja duma nie mogła na to pozwolić, abym czym prędzej zginął, dlatego z myślą, że moja śmierć zaraz nastąpi, zszedłem do czeluści i zebrałem wystarczająco surowca by wykłuć broń z niezniszczalnej stali.

- Wiesz, ile dzięki Tobie i twojemu narodu zawdzięczam krzywd, które mi wyrządziliście. – krzyknąłem, podchodząc do niego. Wiedziałem, że jeden ruch z jego strony mógł skończyć się jego większym wykrwawieniem. – Wasi ludzie najechali na naszą wioskę, przez która mój ojciec zginął w męczarniach. Potem wasi sojusznicy zabili mi matkę, chcąc odebrać jej smoka, a teraz nadszedł czas na rozrachunki.

W dali zauważyłem ruch kilku sylwetek, a tuż za nimi wielkiego trolla. Vendreile. Wiedziałem, że to oni. Z daleka rozpoznałbym ten plugawą twarz ich władcy.

- Nic mi nie zrobisz. Moi sojusznicy się zbliżają. – warknął, po czym zaczął się śmiać.
Tego się akurat mylił. Nie wiedział, że jestem zdolny do wielu złych rzeczy, a teraz nadszedł czas by pokazać mu to przed śmiercią.

- Vernor, herdas (atak) – krzyknąłem w kierunku mojego smoka, a ten od razu zaczął się prężyć, wypuszczając z siebie gorący obłąk ognia. – A teraz przygotuj się na najgorsze. – uśmiechnąłem się złowieszczo.

Karty zostały postawione, a odwrotu już nie było. Królowi rodu Moonelte nie zostało nic, więc czas, aby zapłacił za czyny.

Uniosłem ostrze do góry, pokazując swój ruch rodowi Vendreile i z zamachem przeciąłem szyję mężczyzny. Krew trysnęła, uciekając z ciała króla z gigantyczną prędkością. Dla spokoju ducha, wyciągnąłem ostrze wbite w ramię i wcelowałem je w aortę, po czym wyciągnąłem. Z życia króla nie zostało nic, a kolejny krok w moim planie został zaliczony z powodzeniem.

- Vernor, muerte (Zabij) – krzyknąłem, a smok rzucił się na mężczyzn idących za potworem. Ogień zaczął jeszcze bardziej się rozprzestrzeniać, a dla lasu znajdującego się obok stanowiło to zagrożenie. Wystarczyłoby kilka dni, a ogień doszedłby nawet do zamku Moonelte.

Kiedy Vernor atakował, ja w szybkim tempie sprawdziłem króla, czy nie ma przy sobie czegoś wartościowego. Nawet nie śniłoby mi się, że posiadał ze sobą wisiorek ze zdjęciem swojej ukochanej córki. Zerwałem mu go z szyi i przetarłem o materiał mojego uniformu, by pozbyć się krwi. Znalazłem też przy nim czarny pierścień, który na pierwszy rzut oka wyglądał jak pierścień goblinów. Nie sądziłem, że tak szybko go zdobędę. Kolejny podpunkt na mojej liście został odhaczony. Teraz moja lista była już prawie zapełniona ptaszkami, ale dalej widniały na niej rzeczy, których nie miałem lub nie wykonałem.

- Vernor, comdas (przybądź) – powiedziałem w myślach, a smok ostatni raz wypuścił z siebie ogień, który drasnął władcę Vendreileii. Smok zaraz znalazł się koło mnie, a ja wspiąłem się po jego wielkiej nodze, zasiadając na wklęśnięciu między dwoma kolcami. Skrzydła wprowadził w ruch i lada moment unosiliśmy się nad ziemią.

The Last BreathOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz