4. Rutyna

1.9K 170 35
                                    

Lila

Pani Charlotte wysadziła mnie i Bena pod szkołą. Na pytanie, czy ma nas odprowadzić pod salę, oboje zdecydowanie zaprzeczyliśmy. Ben zarzekał się, że wie, jak dojść w odpowiednie miejsce, a ja mu uwierzyłam.

– Dostaliśmy wczoraj plany lekcji. Wziąłem też jeden dla ciebie – oznajmił, wręczając mi do ręki prostokątną karteczkę.

– Dzięki – odpowiedziałam.

O dziwo, chyba znaleźliśmy się pod odpowiednią salą. Zaczęłam mieć pewne wątpliwości czy Ben na pewno nas tam doprowadzi, bo mogłabym przysiąc, że w pewnym momencie szliśmy drugi raz tą samą drogą. Uspokoiłam się, jednak gdy powiedział, że rozpoznaje osoby, które były z nim w klasie wczoraj.

– To jest Donnie. Wczoraj siedziałem z nim w ławce. Śmierdzi – wskazał palcem na chłopca stojącego pod ścianą.

– Ben, jesteś niemiły – zbeształam go.

– Mówię poważnie – uparł się, a ja parsknęłam śmiechem.

Stanęłam przed Benem, dałam mu mój plan lekcji i odwróciłam się, dając znać, by włożył go do mojego plecaka. Tata podrzucił mi go rano do państwa Reynolds'ów razem z czystymi ubraniami, więc byłam w pełni przygotowana na pierwszy dzień lekcji.

W końcu zadzwonił dzwonek. Zaraz przyszła nauczycielka i otworzyła salę lekcyjną. Wszystkie dzieci weszły do środka i usiadły w ławkach. Oczywiście z Benem skierowaliśmy się do jednej. Wybraliśmy tę w środkowym rzędzie, na samym końcu.

Minęło zaskakująco mało czasu od momentu, gdy nauczycielka zaczęła prowadzić lekcję, a my już zdążyliśmy się rozkojarzyć.

– Nie rozmawiałem jeszcze z innymi dziećmi – cicho szepnął, nachylając się do mnie.

– Ja też nie – odpowiedziałam, choć przecież to wiedział. – Dziwnie się na mnie patrzą, bo wczoraj mnie nie było.

– Myślę, że to dlatego, że razem siedzimy. Dziewczynki usiadły z dziewczynkami, a chłopcy z chłopcami.

Kiedy to powiedział, rozejrzałam się po sali i faktycznie miał rację. Tylko my siedzieliśmy jako mieszana para.

– Wszyscy są tacy poważni. Dobrze, że my jesteśmy normalni – powiedziałam, robiąc przesadnie poważną minę.

Na całe szczęście Ben zrozumiał moje prześmiewcze naśladowanie reszty dzieci i parsknął śmiechem. Kosztowało nas to karcące spojrzenie nauczycielki i jeszcze większe zainteresowanie wśród rówieśników, ale było warto, bo przynajmniej dowiedziałam się, że wybrałam odpowiednią osobę na mojego nowego przyjaciela.

***

Pierwszy dzień w szkole uznałam za udany. Nauczycielka nie zadała nam jeszcze żadnej pracy domowej, co ucieszyło mnie jeszcze bardziej, gdy tata, odbierając mnie spod szkoły, oznajmił, że jedziemy do mamy.

Całą drogę siedziałam jak na szpilkach, a kiedy dotarliśmy do szpitala, niemal wbiegłam do środka. Powstrzymywał mnie tylko fakt, że nie wiedziałam, w którą stronę iść, więc i tak musiałam czekać na tatę i Coreya, który przyjechał z nami.

Kiedy znaleźliśmy się już w odpowiedniej sali, nic nie powstrzymało mnie przed wpadnięciem mamie w ramiona. Od razu ją rozpoznałam, chociaż z opatrunkami na twarzy i siniakami na rękach wyglądała zupełnie inaczej niż zwykle.

Leżała na łóżku szpitalnym i na mój widok od razu się rozpromieniła. Był to subtelny uśmiech, delikatne przymrużenie oczu – zupełnie inne reakcje niż te, do których byłam przyzwyczajona. A jednak coś mi podpowiadało, że i tak kosztowało ją to sporo wysiłku.

melting heartsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz