Rozdział 6

18 6 33
                                    

Kręte uliczki spowite mrokiem przypominały mu o potencjalnym zagrożeniu. Siąpiąca mżawka dodatkowo pogarszała widoczność. Szczerze nienawidził tej paskudnej okolicy. Ciągle rozglądał się dookoła, a każdy przechodzień wydawał się napastnikiem, który w ułamku sekundy mógłby wciągnąć go do bramy i zaszlachtować dla marnych kilku dyszek.

Przypomniała mu się historia, którą opowiadał jeden z klientów sklepu. Mówił, że mieszka na parterze i rok wcześniej był świadkiem, jak jeszcze przed dwudziestą drugą grupka młodych cyganów dorwała pewnego chłopaka. Prawdopodobnie była to egzekucja długu. Zapędzili go w ślepą uliczkę i obili tłuczkami do mięsa. Błagał o pomoc, wydzierał się, ale starszy mężczyzna obserwujący wszystko zza zasłony mieszkania, bał się wyjść na zewnątrz. Patrzył, jak te bestie pluły na swoją ofiarę, a później rzucając wulgarne wyzwiska, odchodziły z miejsca zbrodni. Nie widział ich twarzy, dlatego nie podjął żadnych kroków, poza zadzwonieniem na pogotowie. Zresztą funkcjonariusze policji i tak woleli nie kręcić się w tych rejonach Pragi.

Mijał kolejną latarnię, kiedy rozpędzony samochód przejechał tuż obok. Woda z zabrudzonej kałuży poszybowała wprost na niego, ochlapując buty i kawałek dżinsów. Nie zatrzymał się. Zaklął tylko cicho pod nosem i kontynuował marsz. Zmierzał w kierunku sklepu ojca, a niepokojące uczucie, które towarzyszyło mu od momentu wyjścia z kaplicy, ulotniło się.

Kiedy zbliżył się na odległość kilkunastu metrów, postanowił skryć się za jednym z zaparkowanych w pobliżu aut. Nie chciał wchodzić do środka i rozpoczynać kolejną dyskusję. Stał na zewnątrz i obserwował Stanisława przez witrynę – krzątał się po lokalu, wykręcając co chwila mopa.

Mimo wiecznych kłótni kochał ojca jak nikogo innego. Szczególnie wtedy, po tym jak zobaczył załamanych rodziców zmarłego Kacpra, poczuł, że ma prawdziwe szczęście. Ma kogoś, kto pod zgrubiałym pancerzem cynizmu, szczerze się o niego troszczy.

Po chwili dostrzegł, że po sklepie oprócz Stanisława, kręcił się ktoś jeszcze. Zrobił kilka kroków wprzód, żeby poszerzyć pole widzenia. Z zaplecza wychylił się Robert – mechanik, którego widział poprzedniego dnia. Podszedł do ojca, wydawał się mocno pobudzony. Rzewnie dyskutowali, gestykulując przesadnie rękoma. Początkowo wydało mu się to dziwne, bo mężczyzna od dawna nie odwiedzał ich tak często. Jednak uznał, że mogli po prostu dogadywać szczegóły naprawy auta.

Mżawka powoli zmieniała się w intensywny deszcz. Nie chciał całkowicie przemoknąć, dlatego postanowił wrócić w końcu do mieszkania. Miał jeszcze trochę czasu, by wyszykować się na randkę z Alicją.


***


Starannie przejrzał całą szafę. Szukał czegoś bardziej reprezentacyjnego od swetra i dżinsów. Po kilkunastu minutach, z gąszczu wieszaków wyłoniła się ta jedna jedyna – jakimś cudem – wyprasowana koszula w pionowe paski. Do kompletu dobrał czarne spodnie, a na włosy nałożył pastę do stylizacji. Brad Pitt był z niego żaden, ale potrafił ubrać się schludnie – tym bardziej jeśli czekała na niego dziewczyna, o której nie mógł przestać myśleć.

Kręcił się wte i wewte po korytarzu, zaraz pod drzwiami Alicji. Co chwila zerkał na zegarek, bo do ustalonego czasu pozostało dziesięć minut. Mógł zadzwonić dzwonkiem, ale nie chciał przeszkodzić jej w robieniu makijażu, albo – co gorsza – w korzystaniu z toalety. Wtedy już na wstępie mogłoby zrobić się niekomfortowo.

Przypomniał sobie pewną sytuację, jeszcze z okresu maturalnego. Wtedy identycznie krążył pod drzwiami sali, w której odbywał się egzamin ustny z polskiego. Był drugi w kolejce.

Soul To SoulOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz