pięć

83 12 1
                                    

Udało im się całkowicie zniszczyć schody dopiero po upływie dwudziestu sześciu minut. W tym czasie parę zombie usiłowało dostać się do domu. Postrzeliłam je z łuku a Amanda przywiązała do balkonu drabinę. Wystarczy ją spuścić i byśmy się wydostali.
Teraz wszyscy siedzimy w jednej z sypialni Roberta. Na ziemi leżały plany miasta. Zaznaczaliśmy drogi, którymi w ostateczności możemy się wydostać.
- Będziemy jechali po samych obrzeżach miasta, od strony wschodu w stronę jedynki. Trzeba zgarnąć w razie czego jakąś przyczepę, ponieważ nasz asortyment jest zbyt potężny, aby nasz samochód pomieścił nas i go. A jedziemy jednym samochodem, tym który zdobyliście. Czuję, że jest bardziej wytrzymały, czyż nie moje drogie dzieci?
- Oczywiście, Robercie. - odparł Seweryn, a ja w tym czasie złożyłam mapy.
- Przyczepy są pewnie gdzieś w mieście. Jak ludzie w popłochu uciekali za granice Warszawy, to widziałam jedną pod marketem. - odezwała się dotąd milcząca Amamda.
- Mogę pojechać z Amandą po tę przyczepę. - odezwałam się po chwili ciszy i wstałam.
- Nie jedziesz, to jest niebezpieczne. - powiedział nastolatek i po chwili stał obok mnie.
- Lubię niebezpieczeństwo. Nic mi nie będzie.
Podeszłam do łóżka i wzięłam z niego mój ukochany łuk, a na ramię zarzuciłam torbę z paroma strzałami.
- Widzę Ana wzięła swojego ulubione strzały. - odparł Seweryn i dał mi całusa w policzek. - Wróć niedługo, ja przygotuje kolację z Robertem. Prawda?
On stał i patrzył się na łóżko starając się rozróżnić strzały.
- Ja tam nie widzę między nimi różnicy.
Wzięłam z łóżka jedną i pokazałam jej kolorowe zakończenie.
- Każdy kolor coś oznacza. Jedne są wybuchowe, jedne trujące a inne zwykłe.
- Matko dziewczyno Avengers'ów się naoglądałaś.
- No wiem, ale nigdzie nie mogłam znaleźć tarczy mojego ukochanego Kapitana Ameryki. - odparłam ponuro i wraz z Amandą wyszłyśmy z domu.
Kobieta odpaliła samochód i ruszyła w stronę centrum miasta w poszukiwaniu upragnionej przyczepy.
- Myślisz, że przeżyjemy tę apokalipsę?
Chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią, pierwszy raz od dłuższego czasu nie byłam czegoś pewna.
- Nie wiem. - odpowiedziałam i zaczęłam przyglądać się widokom zza okna.
Gruzy miasta, podpalone budynki i pozostawione w panice wozy i walizki.
Z zamyśleń wyrwał mnie głos mojej kompanki.
- Mam nadzieję, że nam się uda. Przed nami pierwsza przeszkoda.
Skierowałam swoje znurzone spojrzenie na drogę i dostrzegłam zombie.
Była ich piątka, bardzo młode osoby. Nie zdążyli uciec i zostali zainfekowani.
Małe dzieci.
Jednak w tym świecie wyrzuty sumienia nie istnieją.
Otworzyłam szyberdach samochodu wyjrzałam przez niego. Wyjęłam mój łuk i jedną strzałę.
Powodującą wybuch, kiedy wbije swój grot w potencjalną ofiarę.
Wycelowałam ją w stronę pierwszego potwora oddalenego od nas o jakieś 40 metrów.
Była to mała dziewczynka w białek sukince poplamionej krwią. Bez jakichkolwiek wyrzutów strzeliłam w nią. Cel po chwili wybuchł niosąc za sobą huk na odległość niecałego kilometra.
Usiadłam z powrotem na siedzenie, a Amanda od razu przyspieszyła.
- Musimy się sprężać, zaraz zleci się reszta.
Wjechałyśmy na parking marketu i od razu ujrzałyśmy przyczepę. Samochód zatrzymał się przed nią, aby można było ją szybko przymocować. Wysiadłyśmy i i wzięłyśmy się do pracy. Było na niej dużo rzeczy, które mogą się nam przydać, więc położyłam tylko na nią płachtę. Kobieta w tym czasie przymocowała ją do samochodu.
- Okej, komu w drogę temu czas! - powiedziała ochoczo i obie zaczęłyśmy się śmiać.
Wyjechałyśmy z parkingu i w spokoju mogłyśmy wrócić do domu.
Jednak nawet on nie trwał długo. Niecałą milę od marketu były pokłady zombie. Zaczęły nas otaczać z każdej strony.
- Zamknij wszystkie okna! - krzyknęłam i sama wyszłam przez szyberdach.
- Podaj mi łuk i dwie czerwone.
Szybko mi je podała i wolno jechała w ich największe skupisko, które było naszą jedyną drogą do domu.
Wycelowałam w dużą grupę przed nami i strzeliłam, jednak to mało dało.
Kiedy pozbyłam się drugiej strzały, szczątki zombie przed nami latały dookoła. Schowałam się, a Amanda od razu ruszyła.
- Pojedziemy dłuższą drogą. Będą szły za nami, a my zdążymy spokojnie się ewakuować.
Przytaknęłam jej i włączyłam radio mając nadzieję, że uda nam się przeżyć i wyjść cało z tego gówna.

trutututu/// przepraszam was bardzo za tą nieobecność. miałam już zaplanowane rozdziały do przodu, ale po prostu nie miałam sił. teraz nowa szkoła, nowe zaburzenia lękowe. (yay) mam nadzieję, że już jest ze mną okej, chodź trochę mi zajmie ogarnięcie sie do końca. teraz rozdziały piszę w nocy, więc powinny być w miarę regularnie co ok tydz.
nie jestem zadowolona z tego rozdziału, ale cóż..
jeszcze raz bardzo przepraszam, jak ze mną będzie lepiej to i z tym.
kocham was i dzięki za wytrwałość xoxox

How to lose zombies /zawieszone/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz