Złota era
Elektryczne rolety powoli zaczęły sunąć w dół. Towarzyszył im charakterystyczny dźwięk, miły dla ucha. W niewielkim pokoju zapanowała ciemność. To oznaczało jedno – nastała część dnia, w której pozornie mogłam być sobą, choć pod zupełnie inną postacią. Chwila, w której mogłam zrzucić z siebie wszystkie narzucone mi zasady, codziennie była przeze mnie mocno wyczekiwana. Od samego rana nie potrafiłam myśleć o niczym innym.
Upewniłam się, że pokój został zamknięty na klucz. Nie mogłam pozwolić sobie na żadną wpadkę. Wzięłam głęboki wdech i uruchomiłam komputer. Od razu zalała mnie fala wiadomości. Część z nich była tylko spamem, ale niektóre wymagały mojej reakcji.
John Flynn: Panie Preston, konieczne jest zatwierdzenie przez Pana rekrutacji nowych pracowników. Ich dane zostały już wprowadzone do systemu rekrutacyjnego. Prosimy o zapoznanie się z nimi i akceptację lub odrzucenie wniosków.
Nic angażującego. Zapoznałam się z nowymi osobami i nie było dla mnie zaskoczeniem, że przywitały mnie zdjęcia samych mężczyzn. To był już standard.
Zaakceptowałam ich wnioski, ale nie fakt, że właśnie w taki sposób wyglądały rekrutacje do każdej korporacji w Madville. Moja firma nie była tu wyjątkiem. Kobiety nie miały szans na stanowiska, które wiązały się z pracą z mężczyznami. Według tradycji nie byłyśmy tego godne. Z tym moje serce nie mogło się pogodzić.
Asystent: Proszę o weryfikację poniższej prezentacji. Zostanie przedstawiona na zbliżającej się konferencji: „Sukces w zarządzaniu kapitałem ludzkim". Czy standardowo mam Pana na niej reprezentować?
Z lekką obawą spojrzałam na datę wysłania maila. Od kilku godzin nie sprawdzałam skrzynki mailowej, ale miałam szczęście, bo jedyna wiadomość, która wymagała mojej odpowiedzi, została wysłana zaledwie dwie godziny wcześniej. Szybko rzuciłam okiem na przesłany plik, nie skupiając na nim zbytniej uwagi. Ot, kolejna nic nieznacząca prezentacja, mówiąca o wielkich rzeczach, a nic niewnosząca do społeczeństwa. Nie czułam potrzeby marnowania na nią swojego czasu.
Ja: Tak, proszę o reprezentowanie mnie. Po konferencji czekam na jej podsumowanie z wyszczególnieniem najważniejszych tematów spotkania. Prezentacja jest wystarczająca, nie dostrzegłem w niej nic, co mógłbym poprawić.
Jak zawsze, kilka razy sprawdziłam wiadomość, czytając ją na głos. Nie mogłam pozwolić sobie na pośpiech, bo zwykle to on był początkiem kłopotów. Pewnie mogłabym w jakiś sposób się wytłumaczyć, w przypadku, gdybym z roztargnienia użyła w wiadomości żeńskiej formy czasowników, czy swojego prawdziwego imienia, ale nie chciałam tego sprawdzać. Wolałam po prostu uważać.
Odpowiedź przybyła niemal od razu. Mimo późnej pory, Marco oczekiwał na moją wiadomość. Sprawdzał się idealnie na swoim stanowisku. Był moją prawą ręką. Reagował tam, gdzie moja reakcja była niemożliwa, między innymi na wszystkich publicznych wystąpieniach. Mężczyzna żył jednak w iluzji, a ja nie zamierzałam go jej pozbawiać. Nawet nie chciałam wyobrażać sobie jego żalu, gdyby dowiedział się, że jego przełożoną jest kobieta.
Asystent: Oczywiście, Panie Preston. Jeśli mogę coś dla Pana zrobić, pozostaję do dyspozycji mailowej oraz telefonicznej.
To, co robiłam, nie było bezpieczne. Od samego początku zdawałam sobie sprawę, że wiele ryzykowałam. Gdyby ktoś się dowiedział, że tak naprawdę nie byłam Jamesem Prestonem, a Veronicą Preston, moja rodzina byłaby skończona. Ukradłam tożsamość mojego brata, używając danych z jego dowodu, do założenia firmy. Nie było to wielkim wyzwaniem – w Madville wszystkie korporacje powstawały przez internet, a dane właścicieli nie były szczególnie weryfikowane. Tutaj liczył się czysty zysk. Najważniejszą zasadą było to, by biznesem zajmowali się wyłącznie mężczyźni. To nie była rola kobiet.

CZYTASZ
Lo-Ve Story
RomanceVeronica Preston nigdy nie wyróżniała się niczym szczególnym - była grzeczna, uprzejma i nieszkodliwa, jak każda dziewczynka w Madville. Mogła mieć swoje zdanie, ale nie mogła się nim dzielić. Mogła mieć plany, ale nie mogła ich realizować. Mogła mi...