Rozdział 12

645 32 10
                                    

-Śpią. - będąc na ostatnim schodku schodów, powiadomiłam siedzących w salonie Diego, Michaela, Shirley i Asher'a. -Nago. - skrzywiłam się i złapałam poręczy, bo trudno było mi utrzymać równowagę.

-No to ładnie. - zaśmiał się Austin. -Teraz tylko czekać, aż wejdą w związek.

Nikt nie skomentował jego słów, ale na twarzy każdego z nas pojawił się delikatny uśmiech. Do przewidzenia było to, że Lily i Williamowi wchodzenie w związek nie zajmie zbyt długo. Już wcześniej zachowywali się jak para, a teraz do tego się przespali. To była kwestia dni. Albo w sumie nawet godzin.

-Jestem zmęczona. Wracam do domu. - poinformowałam resztę, po czym puściłam się poręczy i zeszłam z pierwszego stopnia na podłogę.

Było już koło czwartej, a my przegoniliśmy ostatnich gości kilka minut wcześniej. Zazwyczaj imprezy urodzinowe Lily trwały do samego rana, ale tym razem Vessner była zajęta czym innym niż świętowaniem, a ja byłam zbyt pijana, by pilnować tego, czy te matoły niczego nie zepsują, więc zaczęłam drzeć się, że Lily poczuła się źle i że impreza powoli dobiega końca, co o dziwo zadziałało i towarzystwo zaczęło opuszczać dom.

-Czekaj, nie zostajesz tu na noc? - zapytał mnie Diego.

-Nie, zostawię im wolną chatę. Chce się wyspać, a nie słuchać jęków nad ranem.

Wszyscy pokiwali ze zrozumieniem głową. Jedynie trzeźwy Michael patrzył na mnie jak na wariatkę.

-I zamierzasz wracać najebana w trzy dupy do domu? - zapytał. -Na pieszo?

Nie odezwałam się. Dopiero, gdy powiedział to na głos zrozumiałam jak głupi był to pomysł. Założyłam włosy za uszy i wzruszyłam ramionami.

-Odwiozę cię. - zarządził. -Ale najpierw podrzucimy was. - zwrócił się do reszty.

-Luz, wrócimy pieszo. - powiedziała Shirley. -Dobrze nam to zrobi.

Michael nie wydawał się przekonany. Toczył z Dixon walkę na spojrzenia, aż w końcu westchnął głośno.

-Napewno? - zapytał, na co Shirley pokiwała głową. -W porządku. Napiszcie do mnie jak będziecie w domach.

Michael wstał z kanapy i do mnie podszedł. Kiwnął do mnie głową, dając znak, że mam iść za nim. Tak też zrobiłam. Wyszliśmy z domu, po czym wsiedliśmy do jego samochodu. W tym samym czasie budynek opuściła też reszta. Valentino odpalił samochód, a następnie wyjechał nim na ulicę. Na dworze było już prawie jasno.

Z każdą sekundą moje zmęczenie mijało. Uświadomiłam sobie, że znów będę w domu sama. Było już jasno, więc normalnie absolutnie był się nie bała, ale byłam pijana i po mojej głowie krążyły różne scenariusze. Gdyby ktoś podejrzany stał pod moim domem, albo co gorsza dostał się do domu zapewne nie myślałabym trzeźwo i zrobiłabym coś głupiego. Im bliżej byliśmy mojego domu, tym bardziej chciało mi się płakać. Wiedziałam, że nie będę mogła nawet zadzwonić do Victora, bo rano zaczynał pracę i zapewne miał wyłączony telefon. Poza tym nie chciałam go budzić tak rano. Diego także by nie przyszedł, bo zapewne, gdy tylko poczuje pod sobą łóżko, nie będzie z nim kontaktu przez następne godziny. Jedyną osobą, na którą mogłam liczyć w tej sytuacji to Aaron. Ale nawet nie było opcji, że byłabym w stanie wymagać od niego wstania i przyjechania do mnie nad ranem, nawet jeśli miałam pewność, że by to zrobił mimo tego jaki syf zrobił się między nami.

-Wszystko w porządku? - Zapytał Michael. Dopiero wtedy zorientowałam się, że jesteśmy już pod moim domem. Milczałam przez chwilę, bo nie wiedziałam co robić. Michael mógł mi pomóc, ale ostatnim na co pozwoliła mi duma, było to, by poprosić go, aby ze mną został. Tyle, że była to najrozsądniejsza opcja. Westchnęłam ciężko i spuściłam wzrok na swoje dłonie.

Michael Angelo Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz