Jess wyciągnęła notes i przekładała jego strony, aż trafiła na właściwą kartkę.
- Mam do ciebie pierwsze pytanie. Czym ostatnio się stresowałaś?
Czym? To chyba jasne.
Śmiercią.
Odchyliłam głowę do tyłu i usiadłam po turecku, opierając się o ścianę. Udawałam, że głęboko się nad czymś zastanawiam. Na usta już cisnęło mi się kilka niezbyt uprzejmych słów i nawet otworzyłam je, by wypowiezieć na głos moje myśli, ale po chwili opanowałam się i tym razem postanowiłam sformułować zdanie, które choć w połowie nie brzmi jak "Chyba jesteś głupia, że się nie domyślasz.".
- Hmm... - przyłożyłam palec do dolnej wargi i przeniosłam spojrzenie na sufit, by się skupić. - Tego chyba nie można nazwać stresem. - zrobiłam w powietrzu cudzysłów, gdy wypowiadałam ostatnie słowo. - Ja bym to bardziej nazwała lękiem.
Boże, kiedy ja zrobiłam się taka złośliwa?!
Niezrażona niczym psycholożka zapisała coś w zeszycie, uważnie skanując moje oblicze.
- Był to lęk przed...? - urwała, bym mogła dokończyć za nią.
Nie, no błagam... Aż tak trudno się domyślić? Niech to się już skończy...
Wykonałam dwa głębokie wdechy i wydechy, by nie poznać po sobie, że jestem zwyczajnie zirytowana tymi pytaniami.
Proszę nie zrozumieć mnie źle. W końcu to moja psycholog, muszę na nie odpowiadać, bo to przecież ma mi pomóc, i tak dalej, i tak dalej... Po prostu nie chciałam szukać odpowiedzi na te pytania akurat teraz. Teraz chciałam w spokoju przeleżeć cały dzień, nie zaszczycając nikogo ani jednym spojrzeniem. Chciałam skupić się na myśleniu.
Ale cóż. Takie życie. Najwyraźniej coś takiego, jak spokój, nie było mi tego dnia pisane.
- Chyba bałam się, że kogoś zawiodę.
- Czym?
- Moją śmiercią. - powiedziałam tak spokojnie, że sama zdziwiłam się swoim opanowaniem. - Mama... Ona tak bardzo się poświęca, tak wytrwale walczy o każdą chwilę ze mną... Po prostu nie mam siły jej opuszczać. A Anne... Ona jest jeszcze taka mała i... - ukryłam twarz w dłoniach, by uspokoić silne emocje, które za wszelką cenę chciały wydostać się na zewnątrz. - Ja po prostu... nie mam do tego wszystkiego siły... - szepnęłam wreszcie.
Jessica spojrzała na mnie ze współczuciem. Nie chciała mnie pocieszać, bo wiedziała, w jak cholernie gównianej sytuacji się znajdowałam. A ja tego właśnie potrzebowałam.
Pocieszenia. Choć jednego, z pozoru nic nieznaczącego pocieszenia. Nikłego zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Te krótkie słowa utwierdziłyby mnie chociaż w jebanym kłamstwie, że kiedyś NAPRAWDĘ wszystko się ułoży. Że NAPRAWDĘ mam szanse na dłuższe życie.
- Czy jest coś, co sprawia, że zapominasz o problemach? - Jess postanowiła skierować temat na bezpieczniejsze tory.
No właśnie, czy jest coś takiego? Właściwie to zawsze mam z tyłu głowy moje problemy.
Tym razem naprawdę wytężyłam umysł, by przypomnieć sobie, co sprawia, że czuję bezgraniczne szczęście. Po chwili mnie olśniło.
- Balet.
Brunetka popatrzyła na mnie w zamyśleniu, opierając łokcie na notesie, który aktualnie miała na kolanach. Po czasie wyrwała się z chwilowego rozkojarzenia i zapisała w nim zapewne moją odpowiedź.
Lecz taka była prawda. Uwielbiam tańczyć. Nic tego nie zmieni. To chyba jedyna pasja, przy której "zapominałam o problemach", jak to określiła Jessica. Wszystkie moje myśli znikają, gdy tylko przyjmuję chociażby podstawową pozę. Wtedy scena staje się moim płótnem, podczas gdy ja jestem pędzlem. Maluję uczucia za pomocą płynnych ruchów, nie przejmując się już niczym.
Dopiero wtedy, gdy na głos się do tego przyznałam, uświadomiłam sobie, jak bardzo brakowało mi baletu. Był dla mnie wszystkim.
- Nie chcę brzmieć nieprofesjonalnie jak na mój zawód, ale... Po prostu tańcz. Jeśli czujesz się wtedy szczęśliwa, nie ma nic do stracenia.
O. No właśnie.
Po prostu tańcz.
- Ależ jest coś do stracenia. - zagrzmiał w pewnym momencie lekarz. Nawet nie zauważyłam, kiedy wchodził. Sądząc po jej minie, moja psycholożka też raczej nie. - Na przykład twoje zdrowie. Taniec nie jest w twoim przypadku wskazany.
Zadziałało to na mnie jak wiadro zimnej wody. Błyskawicznie wstałam łóżka i wyprostowałam się jak struna, a w żyłach poczułam nagłą pewność siebie.
- Gówno mnie obchodzi, czy jest wskazany, czy nie. Chcę tańczyć. Będę tańczyć.
Lekarz uniósł wysoko brwi, a na twarz wkradł mu się lekki grymas. Chyba nie był przyzwyczajony do traktowania w ten sposób, i to jeszcze przez swoich pacjentów.
No cóż. Ze mną musiał się jeszcze trochę pomęczyć.
- Lauro, naprawdę, nadmierny wysiłek może źle wpłynąć na stan twojego serca.
Przez jego uwagę roześmiałam się histerycznie. Sposób, w jaki wypowiedział te słowa, rozbawił mnie niemal do łez. Teraz nie tylko on, ale i Jessica patrzyli na mnie jak na wariatkę.
- Czy ja coś powiedziałam? Gówno. Mnie. To. Obchodzi. - wyrzuciłam ręce w górę i jeszcze raz parsknęłam cichym śmiechem. - Wszystko może źle wpłynąć na stan mojego serca. - kontynuowałam z wyraźnym rozbawieniem. - Śmiech? Tak. Ruch? Też. Brak ruchu? Też. Przesadna radość? Przesadny smutek? A nawet, kurwa, miłość! Ja nie żyję, ja po prostu wdycham i wydycham powietrze. Moje serce i tak długo nie pociągnie, do cholery jasnej!
Ostatnie słowa wykrzyczałam tak głośno, że siedząca nadal na moim łóżku psycholożka podskoczyła z zaskoczenia moim nagłym wybuchem. Mama zajrzała do pokoju, zaciekawiona, co takiego się stało. Wszyscy patrzyli się na mnie z takim... przerażeniem. Ze zdziwieniem. Za to ja głęboko oddychałam, próbując uspokoić zszargane nerwy.
- To ja może... Wyjdę już. - rzuciła zakłopotana Jess i wyszła ze szpitalnej sali w ekspresowym tempie. Mój lekarz jako jedyny rzucił jej krótkie "do widzenia".
- Kiedy wychodzę? - zapytałam się go po kilku minutach ciszy.
Medyk spojrzał na swoją teczkę i wyjął z niej odpowiedni dokument.
- Dokładnie... - zmrużył oczy, by przeczytać tekst, który był na nim napisany. - O piętnastej. Wtedy możesz już opuścić szpital. Oczywiście, jeśli czujesz się na siłach, by to zrobić.
Tsa. Sądząc po moim poprzednim wybuchu, miałam w sobie pokłady niewyczerpanej energii. Chyba, że nie zauważył.
Spojrzałam na zegar. Dochodziła dziewiąta. Nawet nie wiem, kiedy tak szybko minęło te kilka godzin. Jęknęłam znużona. Nie chciałam już tam być. Szpital działał na mnie przygnębiająco. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu.
I założyć baletki. I się spakować. I wyjść z domu. I zadzwonić po taksówkę. I być w szkole baletowej.
I tańczyć.
Gdy wszyscy wyszli, uśmiechnęłam się sama do siebie.
Plan idealny czas zacząć.
CZYTASZ
~Chained to dance [W TRAKCIE]
Fiksi Remaja"Jessica spojrzała na mnie ze współczuciem. Nie chciała mnie pocieszać, bo wiedziała, w jak cholernie gównianej sytuacji się znajdowałam. A ja tego właśnie potrzebowałam. Pocieszenia. Chociaż jednego, kurwa, pocieszenia. Znikomego zdania "Wszystko...