Anioły

46 8 0
                                    

*VICTOR*

Mimo tego że minęło kilkanaście lat i pogodziłem się ze swoim nędznym losem to i tak kiedy widziałem szczęśliwą rodzinę czułem że to dziecko które jest gdzieś we mnie coraz bardziej zanika. Wiedziałem że szczęście nie było mi pisane, ani w przeszłości ani w przyszłości. Żałowałem że wciągnąłem Lie w to gówno, przeze mnie już do końca będzie w tym brnąć. Tak samo jak Harper, w głębi błagałem aby nie przydarzyło jej się to samo co Solt. Obie przeżyły bardzo dużo jednak do Harper nikt nie ma porównania. Mimo wszystko dziewczyna z zewnątrz wyglądała na zdrowo jebnięta. Nigdy nie odpuszczała.

 Zave, wiedziałem że go spotkam. Musiałem. Musiałem mu pokazać że nie poddałem się tak jak myślał. Mimo że Harper wolała go, nie miałem jej tego za złe, a nawet Zavowi. To dzięki nim poznałem Lie. I dzięki nim jestem szczęśliwy. Życzyłem tamtej dwójce dobrze, jednak wiedziałem że mają małe szanse na szczęście byli swoim przeciwieństwem a zarazem byli tacy sami. Niech żyją szczęśliwie, ale miałem ważniejsze rzeczy niż ich nędzna miłość.

Ah jak tęskniłem za starym Victorem Williamsem.

Uniosłem wzrok na dziewczyny wychodzące z siłowni, spędziliśmy tam dobre dwie godziny. A ja miałem ochotę znowu najebać temu pieprzonemu workowi gdy do Wilson podbiegł Conrad. Pizda z niego, nie miałby ze mną szans. Złapał ją za ramie i odwrócił w swoją stronę, wkurwiał mnie jak nikt inny. Latał za Lią jak jakiś pies.

"Williamsowie tacy są [...] Wrócą z podkulonym ogonkiem jak pies."

Słowa Harper zaczęły krążyć po mojej głowie, musiałem zaakceptować to że nie zawsze ona będzie moja. Nie jest moją własnością. Wstyd mi było za to co powiedziałem na tej imprezie, że trzymałem ją siłą na swoich kolanach. Ona nie jest moja. Spojrzałem na ekran telefonu widząc że ktoś dzwoni, wyostrzyłem wzrok widząc numer Pierdolonego Lake'a, jeszcze on mnie wkurwiał.

-W firmie mam nieobecność, dzwoniąc do mnie z służbowego narażasz się na kłopoty.-Powiedziałem przykładając telefon do ucha, oparłem się o swój samochód a Apollo dobrze wiedział z kim rozmawiałem odszedł od samochodu podchodząc do dziewczyn.

-Grozisz mi Williamsie?-Jego chropowaty głos doprowadzał mnie do szału.-Że mnie wyjebiesz?

-Nie, jestem głównym szefem tej firmy. Kiedy chciałbym cię zwolnić dawno spierdalał byś przed bezdomnymi psami.

-Ale tego nie zrobiłeś.-Mruknął cicho, usłyszałem że siada.-Zadzwoniłem aby cię trochę nastraszyć.

-Ah tak?-Zapytałem przecierając twarz jedną ręką. Widziałem jak Lia się śmieje z Conradem co jeszcze bardziej mnie wkurwiło.-Więc dzwonisz do szefa głównego który w firmie ma nieobecność i jeszcze zamierzasz mu grozić? Mocno złamałeś regulamin.

-Oczekujesz ode mnie że zdzwonię na prywatny numer?

-Nie, z telefonu prywatnego mogę nie odebrać. A także mogę nie kontynuować rozmowy z natarczywymi klientami.-Podobało mi się to że w tej chwili to ja byłem krok przed nim.

-Nie jestem twoim klientem Williamsie, widzę że nie chcesz ze mną rozmawiać więc powiem jedno.-Chwilowa cisza w słuchawce.-Ona skończy jak Lily, zabiję się przez ciebie.

Wiedziałem że Lake chciał kontynuować te słowa, jednak nie dałem mu rozłączyłem się czując napływającą złość. To oczywiste że Lia nie zabije się przeze mnie. Sam nie wiedziałem. Nie pozwolę na stratę kolejnej osoby. Wolałem aby na zawsze mnie zostawiła i ja bym skończył swoje życie, bez niej było szare. Bez sensu.

Przewróciłem oczami podchodząc do czwórki przed siłownią, nie chciało mi się tu siedzieć. Zwróciłem uwagę jednej dziewczyny która się do mnie odwróciła i uśmiechnęła szeroko. Spojrzałem na nią obojętną miną, jebany Lake zjebał mi humor.

The next lie [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz