Uprawialiśmy namiętny seks.
Nie myślałem, że tak bardzo dam się ponieść temu chwilowemu uniesieniu.
Nie myślałem, że będzie tak dobrze.
Nie gadaliśmy o tym później.
Nie gadaliśmy o tym nigdy więcej.
Jednak nasza relacja się zmieniła.
Teraz wszystkie najmniejsze gesty miały jakieś znaczenie. Znaczyły więcej niż za czasów, gdy byliśmy przyjaciółmi. Wszystko się zmieniło. Na lepsze.
Moje dni wypełniły się radością, bo miałem z kim je spędzać. Sans był dla mnie sensem istnienia. Nie wyobrażam sobie jak mógłbym bez niego żyć.
Stanford dawno poszedł w zapomnienie. Nigdy nie zawracał mi już głowy, gdy spędzałem czas z Sansem.
Nasz 'związek', jak nazwali by to ludzie, był czymś pomiędzy miłością a obsesją. Nigdy nie czułem czegoś takiego. Nigdy.
Pewnego dnia, gdy byłem na stołówce i jadnem sobie jak gdyby nigdy nic, czekając na Sansa, Alastor przyszedł do mojego stolika.
— Czego chcesz? – zapytałem, oczywscie nie zainteresowany tym co miał zamiar powiedzieć.
— Ciebie – powiedział i mnie pocałował. O cholera. Szybko się od niego oderwałem i go uderzyłem.
— CO TY ROBISZ WTF – I poszedłem do celi, nie dbając o moje niedokończone jedzenie. Chciałem porozmawiać z Sansem, jednak jego tutaj nie było. Ciekawe..
Od tej sytuacji czułem, jakby cały dzień mnie unikał. Co ja mu zrobiłem, że tak się zachowuje? To było dziwne. Nie rozumiałem o co mu chodzi.. może on widział jak Alastor mnie pocałował? O cholera jasna, to może być to.. czemu ja dopiero teraz to zrozumiałem?
Z mojego miejsca na podwórku, w którym obecnie przesiadywałem, szybko ruszyłem by go odszukać. Sprawdziłem stołówke i prysznice, ale go tam nie było. W końcu poszedłem do celi..
Ten widok mnie zszokował. Krew była wszędzie. Tak samo jak zwłoki Alastora. Wszystko było ułozone w serce. Sans stał na środku, pokryty krwią, trzymając jego jeszcze bijące serce..
— Nie mogłem dłużej na niego patrzeć.. Nie mogłem dłużej patrzeć jak się do ciebie ślinił.. – zaczął, patrząc mi prosto w oko. – Kocham cie, Billy Ciperze.. przyjmij ten skromny prezent ode mnie jako.. prezent zaręczynowy.. jeśli oczywiście się zgodzisz.
Czułem jak moje serce bije szybciej.
— Oczywiście, że się zgadzam! – poszedłem do niego i go przytuliłem. Na dworze było już ciemno, a o tej godzinie strażnicy nie sprawdzali już cel.. dlatego postanowiliśmy przypieczętować nasz związek czynnością, która nie powinna być tutaj opisana.
Nie chcę dzielić się taką sceną z wami. Trochę prywatności się należy. Nawet mnie.
Skończyliśmy toż przed tym jak strażnik przyszedł sprawdzić co się dzieje. Był zszokowany, ale nie w tym pozytywnym sensie, jak ja byłem. Oskarżył mnie i Sansa o zabicie Alastora, jednak Sans wziął całą winę na siebie. Błagałem go, żeby tego nie robił, jednak mnie nie słuchał..
.
.
.
.
Przez tą sytuację nasza bajka się skończyła.
Sans został wysłany do innego więzienia. Cierpiałem niemiłosiernie. Najpierw Stanford, teraz Sans..
Pamiętam obietnice jaką sobie złożyliśmy.. że postaramy się wzajemnie odnaleźć.
Nic to jednak nie pomogło w ukojeniu bólu jaki czuję do dzisiaj.
Temu założyłem to konto. Temu zrobiłem te wszystkie konta na Instagramie i Facebooku.
Proszę, pomóżcie mi go odnaleźć.
CZYTASZ
Moja Historia.
FanficSans, stworzyłem to konto by cię odnaleźć. Dalej siedzę w tym pierdlu, ale za dobre zachowanie dostałem telefon. Proszę, odezwij się.