Rozdział 3

28 7 33
                                    

Uwielbiałam rutynę. Kochałam niosącą poczucie bezpieczeństwa przewidywalność. W szkole zawsze jako pierwsza uczyłam się planu zajęć, a poza nią ściśle przestrzegałam wszelkich harmonogramów. Starałam się, by każdy mój dzień wyglądał podobnie. Pobudka o siódmej, otwarcie sklepu o ósmej, przerwa obiadowa o dwunastej trzydzieści, zamknięcie sklepu o szesnastej. Do osiemnastej miałam czas tylko dla siebie, potem pomagałam mamie w rzeczach, do których mnie potrzebowała. O dziewiętnastej trzydzieści zasiadałyśmy we trzy, mama, babcia i ja, do kolacji. O dwudziestej drugiej trzydzieści byłam w łóżku i dokładałam starań, by jak najszybciej zasnąć.

Żyłam w świecie po kataklizmie, który wyzwolił magię i przywołał potwory z koszmarów. Tajemnicze moce mogły w ciągu jednej nocy przekształcić miejsca, gdzie jeszcze niedawno stały domy, w płytkie jeziora o nieruchomej, srebrnej tafli. Po zmroku niebezpieczeństwo czaiło się w mroku, a magia zdawała się być na wyciągnięcie ręki. Nie chciałam na własne oczy przekonywać się, do czego była zdolna.

Wczorajsza eskapada do biura pani detektyw kosztowała mnie wiele stresu, ale jednak mimo wszystko udało mi się leżeć w swoim łóżku o zwykłej dla mnie porze. Cieszmy się z małych sukcesów.

Mimo wszystko nie mogłam zasnąć. Świadomość, że mama zaginęła, że może być przetrzymywana wbrew własnej woli, że ktoś mógł ją skrzywdzić, że mogę już nigdy nie zobaczyć jej żywej, sprawiała, że pękało mi serce.

Nie wiem, kiedy zaczęłam płakać. Po chwili rozszlochałam się na dobre. Starałam się być cicho, ale najwyraźniej nie udało mi się to, bo w moim pokoju pojawiła się babcia, położyła się obok mnie i tak długo głaskała mnie i przytulała, aż w końcu zasnęłam z bólu, lęku i wyczerpania.

Nazajutrz postanowiłam, że wezmę się w garść. Płaczem nie pomogę mamie. Z postanowieniem bycia silną otworzyłam nasz niewielki sklep – jak zwykle o ósmej – a potem wyszłam przed drzwi, by poczuć na opuchniętej twarzy ciepłe promienie słońca.

Świat był niebezpieczny, a jednocześnie piękny. Tam, gdzie kiedyś wznosiły się bloki z betonowej płyty, teraz stały rzędy domów o czerwonych dachach i grubych, wzmocnionych żelazem ścianach. Wszystko oplatały czerwieniące się powoli pędy dzikiego wina, sercowate pnącza kokornaka oraz chmiel. Niedługo będę mogła zacząć zbierać jego szyszki. Zapatrzyłam się w dal, na migoczące w słońcu srebrzyste rzeczki, na spieszących dokądś ludzi, na wysokie wierzby płaczące pochylającymi się nad niewielkimi bajorkami.

Ten dzień byłby taki piękny, gdyby moja mama stała teraz obok mnie i również syciła oczy widokiem, który miałam przed sobą.

Obróciłam się w stronę witryny. Przykleiłam do szyby zdjęcie mamy i prośbę, żeby każdy kto ją zobaczy, podzielił się ze mną tą informacją. Obiecywałam nagrodę za przyprowadzenie jej do domu. Teraz wiem, że część z oszczędności, którą planowałam oddać osobie, która zwróci mi mamę, będę musiała przeznaczyć na honorarium dla Case.

Wyciągnęłam dłoń przed siebie. Moje palce zatrzymały się parę centymetrów przed wizerunkiem z fotografii.

Nagle ktoś trącił mnie na tyle mocno, że uderzyłam nosem o szybę.

— Hej! — zawołałam, obmacując obolały nos i sprawdzając, czy nie leci mi z niego krew. — Co to ma znaczyć?!

Potężny mężczyzna minął mnie, jakby w ogóle nie usłyszał mojego wołania, bezceremonialnie wparadował do sklepu i zaczął się rozglądać.

Nieznajomy był w trudnym do określenia wieku. Jego ogolona na łyso głowa kontrastowała z długą, gęstą brodą. Nad ukrytymi pod okularami przeciwsłonecznymi oczami ciągnęła się długa blizna. Mężczyzna nosił czarną koszulkę bez rękawów, ciemne, nieco zakurzone spodnie bojówki oraz solidne trapery. Zaskoczył mnie jego strój, ponieważ już było bardzo ciepło, a w ciągu paru godzin temperatura wzrośnie. Jednak najdziwniejsza była jego skóra: ogorzała od słońca, spękana, łuszcząca się w niektórych miejscach.

Może chorował na nietypową odmianę łuszczycy?

Nie wiem, czego szukał, ale jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, gdy przechadzał się po niewielkiej przestrzeni wypełnionej zapachem ziół znajdujących się w mniejszych i większych pojemnikach, wiszących pod sufitem, mieszającym się z silnym aromatem suszonego czosnku i ostrej papryki. Patrzył na starannie opisane słoiczki, w których znajdowały się naturalne maści, wyciągi, olejki eteryczne, nalewki zdrowotne i susz na wywary.

Może rzeczywiście był zwykłym klientem szukającym najwyższej jakości towaru, ale mój wewnętrzny głos podpowiadał, że powinnam mieć się na baczności. Odchrząknęłam, próbując zwrócić uwagę olbrzyma.

— Dzień dobry panu — odezwałam się, starając się brzmieć pewnie. — W czym mogę pomóc? Szuka pan czegoś konkretnego? Mogę zaproponować kosmetyki do pielęgnacji skóry, maści na bóle stawów, a może woli pan — konspiracyjnie zniżyłam głos — specyfiki na problemy w kontaktach z paniami?

Nie byłby pierwszym, który przyszedł do nas po leki na erekcję.

Olbrzym nadal niewiele robił sobie z mojego słowotoku. Ostatni raz obrzucił sklepik spojrzeniem zza ciemnych okularów, po czym minął mnie i wyszedł, ciężko stawiając kroki.

— Dziwak — mruknęłam do siebie, śledząc go wzrokiem, zanim nie zniknął za rogiem.

— Często miewacie tak specyficznych klientów?

Podskoczyłam. Obróciłam się na pięcie i, ku swojemu zdumieniu, zobaczyłam stojącą przy ladzie Case. Widocznie babcia wpuściła ją wejściem od strony części mieszkalnej.

Dziś Case wyglądała na pozór niewinnie. Miała na sobie czapkę z daszkiem, biały t-shirt, dżinsy, i buty do biegania, a włosy zaplotła w warkocz. Gdybym nie wiedziała, kogo mam przed sobą, uznałabym ją za zwyczajną młodą kobietę, która odwiedziła sklep. Na ulicy pewnie nawet nie zwróciłabym na nią uwagi.

— Zdarzają się — odparłam na jej pytanie, wzruszając ramionami. — Nie możemy wybrzydzać. Nasze specyfiki są w pełni naturalne, mają więc ograniczony termin ważności.

— Hm — odparła tylko, rozglądając się.

Schyliła się i dotknęła jasnej płytki, na którym został jakiś niewielki paproch. Podniosła go w dwóch palcach, po czym wsadziła do przeźroczystej torebki, którą wyciągnęła z kieszeni.

— Co to? — spytałam, podchodząc do niej.

Case uniosła plastikowy pojemniczek ze znaleziskiem. Jej złocisto-zielonkawe oczy wpatrywały się w paproch, jakby był czymś ważnym.

— Nie zwróciłabym na to uwagi, gdybyś tego nie podniosła — przyznałam.

Pokiwała głową, jakby tego się spodziewała.

— Często nie zwracamy uwagi na pozornie nieistotne rzeczy — powiedziała ni to do mnie, ni to do siebie.

— Często nie zwracamy uwagi na pozornie nieistotne rzeczy — powiedziała ni to do mnie, ni to do siebie

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Just in CaseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz