Rozdział 4

29 7 27
                                    

— Chciałabym zobaczyć dom — rzekła Justin, schowawszy potencjalny dowód. — Mogłabyś mnie oprowadzić?

— Teraz nie, muszę pilnować sklepu — odpowiedziałam. — Ale niedługo powinna przyjść moja babcia i wtedy mogłabym z tobą iść.

Dziewczyna skinęła głową, po czym zaczęła rozglądać się po półkach. Obserwowałam, jak bierze do rąk słoiczki, wmasowuje w skórę próbki kremów i zerka na wiszące u powały zioła. Podeszłam do niej i wręczyłam jej niewielki słoiczek z jasnofioletową etykietką.

— To dla ciebie, na koszt firmy — rzekłam, widząc jej zaskoczoną minę. — To wielozadaniowy balsam lawendowy. Możesz go używać do twarzy, do rąk... jeśli będziesz spięta, polecam wmasowanie odrobiny w okolice szyi, pomoże ci się rozluźnić i uspokoić.

Case popatrzyła na mnie wielkimi oczyma. Widocznie w swojej pracy widziała wiele rozmaitości, ale nikt nie wręczył jej drobnego prezentu.

— Masz stresujące zajęcie — wyjaśniałam dalej. — Lawenda powinna ci pomóc.

— Dziękuję — powiedziała cicho Case, spuszczając wzrok na trzymany w dłoniach słoiczek.

W tym momencie do sklepu weszła moja babcia.

Eufremia Rybak była żwawą kobietą po sześćdziesiątce. Miała niebieskie oczy, siwe włosy w stalowym odcieniu, była opalona, ponieważ kochała przebywać na słońcu i to ona odpowiadała za większość ziół, które mogłyśmy uprawiać w naszym klimacie. Babcia uwielbiała dżins w każdej postaci. Dziś założyła dżinsową spódnicę z guzikami na całej długości, a do tego dobrała bluzkę w biało-czarne paski. Plus obowiązkowo pomalowała usta ulubioną krwistoczerwoną szminką.

Prawie udało jej się w ten sposób odwrócić uwagę od zapuchniętych od płaczu powiek.

— Dzień dobry, mogę w czymś pomóc? — spytała, patrząc na Case. — Czy Eleni już się panią zajmuje?

To był moment, by wkroczyć do akcji.

— To właśnie moja babcia — przedstawiłam kobietę pani detektyw, po czym się zawahałam. Nie wtajemniczałam babci w plan zatrudnienia kogokolwiek do szukania mamy. — A to moja znajoma, Justin.

Babcia przyjrzała się Case spod uniesionych powiek. Bezceremonialnie zlustrowała ją wzrokiem, od jasnych adidasów aż po czapkę z daszkiem. Dziewczyna wyglądała zwyczajnie, a mimo wszystko wzbudzała jakieś podejrzenia.

— Dlaczego taka ładna dziewczyna używa męskiego imienia? — spytała wreszcie.

Ach, więc o to chodziło!

Justin wzruszyła ramionami.

— Ojciec zapił, gdy trzeba było zgłosić imię. I teraz muszę z tym żyć.

Babcia pokiwała głową, a jej mina mówiła wyraźnie, że już wszystko rozumie.

— Durne te chłopy! — zawołała, machając ręką, jakby chciała odpędzić się od niewidzialnego natręta.

— Żeby pani wiedziała — potaknęła Case i zerknęła na mnie.

— To my już pójdziemy — powiedziałam szybko. — Justin nie piła jeszcze kawy, zrobię jej. Też chcesz, babciu?

— Nie, rybeńko. Czego jak czego, ale dodatkowego pobudzenia to mi ostatnio nie potrzeba. Idźcie już spokojnie. Wszystkim się zajmę.

Rozległ się dzwonek świadczący o tym, że do sklepiku wszedł nowy klient. Babcia od razu podeszła do kobiety w średnim wieku, która regularnie nas odwiedzała. Lato latem, ale przy pięciorgu dzieci nietrudno o jakąś chorobę. Skinęłam głową pani Kwiatkowskiej, po czym wraz z Case opuściłam pomieszczenie.

— Pokój mamy jest na górze — rzekłam cicho. — Zaprowadzę cię.

Skierowałyśmy się ku schodom. Szłam pierwsza, ale obracałam się co chwilę, jakby niepewna, że za mną podąża słynna pani detektyw. Z jednej strony niedowierzałam, z drugiej... wolałabym poznać ją w innych okolicznościach. Case rozglądała się dyskretnie, widocznie próbując zapamiętać układ parteru, a potem piętra przeznaczonego na część mieszkalną.

Wreszcie z ciężkim sercem stanęłam przed drzwiami do pokoju mamy. Chciałabym, by w magiczny sposób okazało się, że ona tam jest, po prostu zaspała, bo czytała do późna, albo zwyczajnie wróciła z nieplanowanej, choć pilnej podróży. Serce waliło mi jak szalone, bo choć wiedziałam, że nie powinnam karmić się złudną nadzieją, to jednak nie potrafiłam posłuchać głosu rozsądku. Otworzyłam drzwi.

W środku nikogo nie było.

Zaskoczyło mnie tylko uchylone okno, o które zahaczyła się jasna firanka. Nie przypominałam sobie, abym je otwierała. Może babcia chciała tu przewietrzyć?

Justin śmiało wkroczyła do królestwa mojej matki.

Nie wiedziałam, czego się spodziewała, ale obserwowałam, jak detektyw rozgląda się po pokoju o ścianach pomalowanych na kolor błękitny, przesuwa wzrok po ciemnych meblach: łóżku, wysokiej i wąskiej szafie, biurku z przysuniętym do niego prostym krzesłem, przygląda się grafikom przedstawiającym rozmaite zioła. W pomieszczeniu unosił się zapach wrotyczu uwielbianego przez moją mamę. Jego żółte kwiaty więdły w wazonie ustawionym obok łóżka.

Zatrzymałam się na progu, ale Case weszła do środka i zaczęła dotykać różnych przedmiotów. Musnęła ręką wezgłowie łóżka, przesunęła palcami po blacie biurka, na którym znajdowały się jakieś szpargały: kilka pustych kartek, pióro na naboje, uschnięta gałązka krwawnika. Odeszła od biurka, poszperała w szafie, poodsuwała wieszaki, na których wisiały sukienki mamy, po czym zdecydowanym ruchem zamknęła podwójne drzwi i wróciła do biurka. Sprawdziła kartki pod światło, ale chyba niczego nie zobaczyła, ponieważ zaraz je odłożyła, a na jej twarzy malowało się coś pomiędzy rozczarowaniem a determinacją.

Wtem na podłogę upadła maleńka karteczka. Case przyklękła, podniosła ją i uśmiechnęła się jednym kącikiem ust.

— Eleni, chyba mamy trop.

— Eleni, chyba mamy trop

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Just in CaseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz