Rozdział 4

12 2 4
                                    

Zapomniałam, na wskroś zapomniałam. Przypomniałam sobie o tym dopiero, gdy na drzwiach wejściowych, zobaczyłam kartkę pokolorowaną na wszystkie kolory tęczy. Ten kto projektował ten plakat wiedział. jak przykuć czyjąś uwagę, ale nie potrafił zachować estetyki. Głosiło na nim, że w najbliższy wtorek (22 października) odbędzie się szkolny spektakl na rzecz Halloween. Miało to swoje plusy i minusy. Plusami pozostawał fakt, że ominie mnie historia i matematyka, a minusami było przedstawienie wystawiane przez szkołę. Co roku organizowaliśmy taką ceregiele. Zawsze musiało przedstawiać historię opowiadaną przez uczniów przy ognisku. Straszna, a jednocześnie z ukrytym humorem.

Nauczyciel sprawdził obecność, więc mogliśmy kierować się do auli. Każdy chciał zająć, jak najlepsze miejsca. Ale jeśli myślicie, że chodziło o to, by mieć świetne widoki na ludzi przebranych, jak tanio nakręcony film, jesteście w błędzie. Nikt nie chciał siedzieć w pierwszych rzędach, bo to wiązało się z byciem cicho i brakiem możliwości gapienia się w ekrany telefonów. Do tego późniejsze zdawanie relacji nauczycielom nie było czymś co ktokolwiek chciałby przeżyć. Większość pragnęła tego uniknąć, ale jak to bywa, istnieją wyjątki. Zaliczał się do nich George.

Sala nie była jeszcze na tyle zapełniona, bym w pośpiechu biegła na końcowe krzesła, więc stanęłam obok siedzącego z przodu przyjaciela Lockwooda. Go samego nie mogłam znaleźć. Pewnie chował się z tyłu. Zapytałam o niego Georga.

– Nie przyszedł.

– Aha, a ty serio lubisz to oglądać? – wskazałam ręką na przygotowaną scenę.

– Tak, zawsze jest jakiś ubaw. I lubię krytykować innych. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale najczęściej mówię o tych wszystkich sztukach źle.

– Nie zwracałam uwagi - przyznałam – Lockwood siedzi tu z tobą?

– Tak, uważa to za jeden z kluczy, by otwarły przepustkę do sławy.

Zdziwiło mnie to. Odkąd bardziej ze sobą rozmawialiśmy, uważałam, że będzie raczej omijać takie nic nieznaczące rzeczy.

Z tyłu usłyszałam otwieranie drzwi. Szybko ruszyłam do tylnych miejsc, ale okazało się to stratą czasu. Wszystko zajęli, nawet te środkowe. Zostało mi usiąść obok Georga. Westchnienie wydostało się z moich ust.

– Nie będzie tak źle. Z tego co słyszałem, Kipps, Kat Godwin i Bobby Vernon mają wystąpić. Będzie zabawnie – pocieszył.

Czułam jego ekscytację. Na pewno w środku liczył, że się wyglebią na scenie czy coś podobnego.

Zanim występ się zaczął minęło piętnaście minut. Przez ten czas inni odpowiadali głównie za hałas. Zabrzmiał gwizdek, widownia ucichła, na scenę weszli dzisiejsi aktorzy, choć Kipps do nich nie należał, tak samo jak Bobby. Jak już zdążyłam wspomnieć, tylko Goodwin mogła się pochwalić swoim talentem aktorskim.

– Przedstawię wam historię, po której każdy z was będzie się zastanawiać, czy przypadkiem żadna czarownica nie steruje waszym życiem – zaczął opowiadać narrator w tym wypadku został nim Bobby Vernon. Widać, że wczuł się w rolę, mimo tego, jego gra i tak była płaska.

George coś zapisywał na wyrwanej kartce zeszytu, położonej na losowej książce wyciągniętej z plecaka. Wziął to na poważnie. Prawdziwy miłośnik bazgrania na kartkach bezsensowności.

Na scenę wszedł ktoś z mojego rocznika, ale znałam go tylko z widzenia. Wcielił się w duchownego, kogoś kto sprawował pieczę nad kościołem. Czym byłaby opowieść o wiedźmie bez sprzeczek religijnych? Niczym. Prowizoryczna kurtyna zasłoniła scenę. Nastąpiła zmiana miejsca. Teraz znajdowaliśmy się w chacie wiedźmy. Robiła coś w wielkim kotle. Mówiła jakieś niezrozumiałe słowa. Może był to fikcyjny język tylko i wyłącznie stworzony na potrzeby spektaklu?

Bezgłowy Jeździec | Lockwood & CoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz