A wtedy narodziła się Lily. A Czas znużyć się zdążył powtarzalnością człowieczych istnień. I postanowił zaeksperymentować.
Urodziła się niechciana. Piąta z kolei, choć zarazem nie ostatnia. Lekarze orzekli, że malutka dziewczynka aż za malutka się okazała i małe są szanse, że da radę takie malutkie życie wieść. Ale powiodła. Mieszkała wtedy w szarej kamienicy na Fleet Street. Wiedziała dobrze, jak się odbywa życie z rodzeństwem na każdym kroku. W szkole nauczyciele pytali ją o wyniki w nauce starszej siostry i braci; rodzice prosili ją niemal codzień, żeby z młodszą siostrą razem za rękę do domu wracały; cały czas coś gubiła, żeby potem znaleźć to w rękach braci, wzięte na okup i na każdym kroku była przez całe otoczenie porównywana albo oceniana. Razu pewnego Czas pokazał jej sztuczkę, jak cała jej klasa pojechała na wycieczkę, ale bez niej, bo Charlie (najstarszy z jej braci) przestawił godzinę we wszystkich zegarach w całym domu dla śmiechu. Rodzice go skarcili, rzecz jasna, ale ile mogą Czasu na karcenie poświęcić zapracowani ludzie od świtu do nocy, ciężko harując na szóstkę dzieci utrzymanie zarabiając? I choć Lily podsłuchała, jak May (pierworodna) go do czynu złego wpierw nakłania, potem przymusza, wciąż zła była. Otóż gdy dzieci z wycieczki wróciły śmiały się z niej, śmiały do rozpuku, śmiały a każdy śmiech nasilał się w jej uszach po stokroć, tysięczność, i więcej i więcej, a one dalej się śmiały i przestać nie chciały i śmiały się, tak śmiały w nieomal nieskończoność, a Lily łkała, rzewnie łzami skrapiała swe policzki, dłonie, chustkę, książkę do arytmetyki i swój nowiuśki tornister, który dostała od Tatusia w Dobrym Humorze w prezencie. A dzieci dalej się śmiały. Śmiały się z koloru dyni na błyszczących włosach Lily, z jej głosu jak wróbelek prężnego choć cienkiego i kolorowych sznurówek jak tęczy podkowa, bo Lily chciała być wyjątkowa. A całość do irlandzkiego skrzata porównywały, śmiejąc się i śmiejąc dalej bez końca, bez miłości czy wyczucia, bezlitośnie, że tylko pieniędzy i sprytu jej brakuje. A cóż biedna mała Lily miała z tym poczynić? Eureka. Olśnienie. Przebłysk niezbadanej fantazji. Dziewczynka ledwie 10-letnia wzięła do rąk nożyczki kuchenne i ścięła pasmo z burzy rudych pasemek. I spodobał jej się efekt, więc ścięła też i drugie, i trzecie, i czwarte, i tak do ostatniego włoska pomarańczowego, aż sama nierówna lekko szczecina na bladej głowie jej pozostała. I dumna, z podniesioną, jakoś pusto wyglądającą głową kroczyła z łazienki, przez przedpokój, kuchnię i pracownię mamy do "swojego" pokoju sypialnianego. A choć mama lubiła określać się Artystką, wcale do tego Czasu nie miała, a gdy już miała, chociaż chwilkę króciutką, nosa zza płótna lub zeszytu nie wychylała. I tak też tym razem było, Lily przeszła, a mama kolejnymi konstelacjami liter na papierze zafrasowana, obecności córki nie wychwyciła. Jednak ojciec nie był tegoż dnia w dobrym nastroju, a głodny wrócił do domu bez obiadu. I napotkał jeszcze szczęśliwą dziewczynkę. I nie pozwolił jej być szczęśliwą. Nakrzyczał na nią najpierw, mocno, nawet bardzo, aż Marudna May przyszła szyderczo się pouśmiechać. A potem wziął dziecko do łazienki, tak, żeby nawet May tego nie widziała, i z całej siły w policzek, z bliska córkę uderzył. A potem dalej krzyczał. Lily nie wiedziała nawet co wywrzaskiwał, taka była zapłakana i aż do głębi duszy zasmucona, że chlipiąc tylko pojedyncze słowa wychwytywała. Zapadło jej w główce szczególnie "jak brzydki sęp". Tegoż samego jeszcze wieczoru, ojciec poinformował tylko mamę o zajściu, nie szczędząc przykrości i jej, a ta ganiła następnie Lily, długo i żmudnie i podnosiła głos, gdy córka zbyt długo zasłaniała oczy sączące się łzami. Kolejnego dnia dała jej swoją własną, wełnianą, za dużą czapkę i kazała ją nosić cały dzień, ażeby dzieci nie widziały łysej dziewczynki, bo to "nieprzyzwoite". Więc z takim zamiarem Lily zaszła do swojej szkoły, ale pani nauczycielka już na pierwyjej lekcji kazała czapkę zdjąć, mówiąc przy tym, że to "nieprzyzwoite" mieć nakrycie głowy wewnątrz klasy. I Lily się zamyśliła. Siedziała tępo w panią wpatrzona, a w duszy rozgorączkowana kompletnie, czyj głos uznać za priorytetowy. I siedziała, taka rozerwana, między młotem a kowadłem, aż pani nie podeszła do Lily i własnoręcznie nie zdjęła jej czapki. I śmiechy wróciły. Jakby nigdy nie miały się skończyć, bo trwały a przestać wcale nie chciały, bo dzieci się śmiały, że Lily jest teraz nie dość że bez pieniędzy i zwinności, to jeszcze z głębokim deficytem włosów na głowie! (Albowiem dzień przedtem na lekcji literatury zajęli się słowem "deficyt", i dzieci śmiały się, że Lily ma deficyt rozumu w głowie.) Wtedy po raz pierwszy dziewczynka pomyślała o potężnym Czasie i jak potężnie bezduszne środki wobec niej małej stosuje. I znienawidziła Czas. Krzyczała do niego w myślach bardzo wulgarnie, i w myślach go wyklinała i przeklinała, myśląc sobie, że jest okrutnym, pozwalając jej żyć. A gdy lekcja dobiegła końca, a pani wychowawczyni małej Lily na forum objaśniła, że taka fryzura u małych dziewczynek nie jest aktem samodzielności, a bezbrzeżnej głupoty, dzieciaki znów zajęły się śmiechem i och, czy one nie mogłyby przestać?! A ktoś krzyknął nawet, że czytał kiedyś o sępach, a Lily właśnie jak ludzki sęp wygląda.
Po lekcji ukradkiem zdjęła z półki Encyklopedię, a idąc do szkolnej toalety z książką pod bluzką wyrecytowała cały alfabet, aby znaleźć sępa i dlaczego akurat tak ją nazywają, bowiem Lily z natury była bardzo ciekawa świata słów, chociaż od zawsze to u niej z marnym skutkiem plewiono. Szukając odpowiedniej strony przechodziły jej przez głowę myśli: "Czy ojciec celowo mnie uderzył? A może to mi się wydawało, a tatuś tylko łagodnie powiedział, że wolał jak miałam włosy, a uderzył z przypadku, sięgając po coś z wysokiej szafki?" Ale znalazła sępa i mina jej zrzedła wręcz natychmiastowo. Oczami wyobraźni widziała na obrazku swoją twarz, z długim, zakrzywionym nosem jako dziób. Rozpłakała się z tego powodu od nowa, płakała aż rozległ się dzwonek. Wtedy pociągnęła nosem ostatni raz i poszła na kolejną lekcję. Dziewczynka weszła do sali. Zajęła swoje miejsce. Rozejrzała się po sali. Ujęła obrazy podśmiechujących się i wytykających ją palcami rówieśników. Nadal miała na głowie wełnianą czapkę mamy. I powtórzył się jej marny los: pani nauczycielka zwróciła dziewczynce uwagę, ta była tym razem nawet bardziej skonsternowana niż poprzednio; aż pani nie podeszła do niej i sama jej nakrycia z głowy nie zdjęła. Wtem tama pękła i śmiejące się, śmiejące się, śmiejące się dzieci szydziły, szydziły, szydziły z płaczącej, płaczącej, płaczącej dziewczynki, aż nie wstała i nie wybiegła, wyrywając czapkę z dłoni nauczycielki, a ta zdumiona tylko patrzyła w zawieszeniu w miejsce, gdzie przed chwilą jeszcze była główka Lily, tak przygnębiająco smutna bez tysięcy barwnych nitek u szczytu; a 10-latka pobiegła na wprost, przed siebie, byle dalej, byle ciszej, mniej znacząco, a śmiechy się za nią ciągnęły i ciągnęły, jak warkocz komety. Dobiegła tak do najbliższego sklepu spożywczego, malutkiego, osiedlowego, gdzie pani na kasie się bardzo dobrze z jej mamą znały. Opowiedziała jej całą zaistniałą sytuację na prędce, migusiem, na jednym wydechu. Ale ta, choć zawsze miła i uśmiechnięta, gdy mamusia widzi i słyszy, prychnęła jedynie niedbale, że dziewczynkom nie wypada mieć takiej fryzury, oraz że to "nieprzyzwoite" i "nie po dziewczęcemu". A potem się na dodatek zaśmiała, że przeprasza, jeśli Lily się bardziej chłopcem poczuwa. Samej Lily stanęły przez to łzy w oczach po raz kolejny tego nieszczęsnego dnia i wybiegła szybciutko, nie kupując niczego, słodkiego nawet na pocieszenie. Usiadła na murku przed sklepikiem. Popatrzyła w niebo. Na szczęśliwe wrony w kluczu, na szczęśliwe drzewka rosnące aż pod sklepienie, na szczęśliwe muchy i na szczęśliwe komary. Przesunęła spojrzenie w dół, a jej uwagę przykuł widok bardzo szczęśliwych rodziców, z jeszcze szczęśliwszymi, pięknymi dziećmi. Więc Lily siedziała na murku i wypłakiwała sobie oczy, aż nie zaczęły z nich kapać maleńkie kropelki krwi. Wtedy, a była to godzina już popołudniowa, gdyż cienie się wydłużały zamiast skracać, co wynikało z bacznych obserwacji zapłakanej Lily, przysiadł się do niej chłopczyk. Całkiem niski, nienazbyt śmiały i coś na pozór niezdecydowanego. Odezwał się dość cienkim głosikiem:
- Cześć. - nie doczekał się odpowiedzi, więc ciągnął dalej - Słyszałem co mówili. Ja tak nie myślę.
Ale dziewczynka zamiast się uśmiechnąć czy zarumienić, powróciła do płaczu, co wielce zasmuciło chłopczyka, ale też go zdziwiło, jakby zamiast załkać, wskoczyła na przeolbrzymią wronę i poleciała na niej o 15 krajów stąd.
- W - wybacz. T - t - to ja m - może już pójdę. - rzucił zbity z tropu, wycofując się. Nie miał na myśli pogrążyć Lily. Prawdę mówiąc, pogrążanie jej było jednym z jego najgorszych koszmarów. Budził się wtedy zlany potem, całkiem zapominając o oddzielaniu snu od jawy. Klękał wtedy jak najszybciej i we łzach przepraszał Boga za to, że tak niesamowitą dziewczynkę uraził, nawet jeśli nie miał tego akurat na swej myśli. I przepraszał też Lily, choć nie mogła tego słyszeć, przepraszał, błagał na klęczkach czołem stykając się z podłogą o wybaczenie, jego marzeniem było aby tej jednej rzeczy tak mądra dziewczynka mu zapomniała. A teraz całkowicie zatarła mu się już granica imaginacji i realiów, że uznał, iż może nadal jest w swoim pokoju w środku nocy, po czym padł na kolana i jak zwykle począł ją przepraszać, używając przy tym coraz to wymyślniejszych epitetów określającą wszechogarniającą przecudowność Lily, a ta, zupełnie od koszmarów chłopca odbiegając, zaśmiała się.
- Moja Lilio na wodzie, o przebacz, mi przebacz, mnie, zwykłemu prostakowi, błagam! - mówił szybko, jakby na ostatnim oddechu w jego życiu. - Moj... Chwila. A ty dlaczego się śmiejesz? To już nie płaczesz?
- Nie płaczę. Jesteś śmieszny. - odpowiedziała, sama zdumiona swoją zmianą nastroju.
- Ja... yyy... ja przyszedłem powiedzieć że... yy... ja już chyba nie pamiętam...
- Hahaha. To nie szkodzi. Moja twarz już też smutnej miny nie pamięta. Haha - śmiała się delikatnie, niewymuszenie, kołysząc ramionami. I zerkała swoimi zielonymi oczkami w całkiem odwrotne, nieproporcjonalnie duże, niebieskie ślepia chłopczyka.
- A jak ty się nazywasz? - zapytała, wciąż szeroko eksponując ząbki.
- Ja... Victor. Victor jestem. Miło mi. - Lily podała mu rękę jak do starszego pana, jednak Victor postanowił ją lekko nieudolnie w środek dłoni pocałować. Spojrzał Lily przy tym w oczy, jakby upewniając się, że jej przy tym nie uraża, ani nie uszkadza. Jednak ta zarumieniona jedynie nieśmiało uśmiechnęła się, a dla niego to było jakby wszystkie kwiaty się uśmiechnęły, wszystkie gwiazdy i wszystkie nuty, i jakby cały świat się do niego w jednej chwili uśmiechnął. Oczy jego rozbłysły nieprzemierzoną potąd radością, czuł się jakby go Mgła euforii otoczyła, uderzyła w nozdrza i uniosła za stopy o kilka centymetrów ponad szary, zimny bruk.Kurtyna się uniosła. Czas stał co prawda na środku, jednak nie trzymał żadnej kukiełki. Patrzył podejrzliwie na widownię, wydawałoby się, że szuka w tłumie zdrajcy. Jakby mu jedna z lalek uciekła, a on był w pełni gotów ją znaleźć, poszarpać i pozostawić na nieskończone katusze, specjalnie przy tym minutami manipulować, aby ból trwał co najmniej sto wieczności, a przy próbach ucieczki nawet blisko tysiąca. Więc rozglądał się niebezpiecznie, dokładnie, przeczesując rząd za rzędem, fotel za fotelem, twarz za twarzą. Po godzinie wstał, kurz się podniósł, a do granic rozzłoszczony Czas począł kroczyć po monumentalnej sali, marszcząc grube, ciężkie brwi i doszukując się najmniejszej nawet nieprawidłowości. Pastelowe twarze zebranych widzów kontrastowały z ciemnymi rysami wściekłości Czasu. Jego głos, ciężki i wybijający bębenki z uszu, wypełnił cały budynek straszliwego Teatru, rycząc:
- RUNIESZ U MYCH STÓP LUB ZOBACZYSZ ILE MINUT MĘKI MAM DLA CIEBIE W ZANADRZU! NO DALEJ, WYŁAŹ, POKAŻ SIĘ GŁUPIA! GŁUPIA, GŁUPIA, GŁUPIA! KTO PRZED CZASEM MYŚLI, ŻE ZDOŁA UCIEC, TEGO NAJDŁUŻSZA KARA CZEKA!
W końcu wyszedł, z całej siły trzaskając misternie zdobionymi drzwiami. Salę okalił szmer. Publiczność z zapartym tchem oczekiwała rozwoju sytuacji. Co chwila słyszeli jeszcze dobiegające z holu epitety lalki - uciekinierki. Ale marionetka się nie zjawiała, a złość Czasu tylko rosła.
CZYTASZ
Miłość Mgłą spętana
Teen FictionGdy Melancholia staje się czymś więcej niż tylko codzienność, a zło dosięga najniewinniejszych, myśli wirują w głowach szybciej niż smutek rozkrusza serce. Powieść o nastolatkach, z których serc zostały jedynie odłamki szkła, doszczętnie rozbitych o...