SCENA II

3 0 0
                                    


Rose Claire Quinn od dzieciństwa miała trudne życie. Czasem zastanawiała się, czy to aby nie zrządzenie losu, że to właśnie ją wybrano do teatrzyku uzależnionych od nałogu ludzi, którzy niegdyś nosili miano jej rodziców. Mogła się założyć, że jako małe dziecko po raz pierwszy zaciągnęła się marihuaną. Ostatecznie, gdy całe mieszkanie jest przesiąknięte narkotykami i przeróżnymi innymi świństwami, niepilnowane dziecko weźmie w swoje małe rączki coś, czego nie powinno. I tak właśnie było z Rose Claire Quinn, jednak los miał na nią inny plan i wkrótce miała się o tym przekonać.

Budzik wskazujący na starym iPhonie czwartą trzydzieści zmusił Rose do otwarcia niebiskich oczu. Powieki wciąż miała sklejone od godzinnego płaczu, przez co czuła się znacznie gorzej niż zazwyczaj. Zsunęła z siebie lekko potargany koc i zaczęła pomału odklejać szarą taśmę od gazety przymocowanej do szyb swojego zardzewiałego auta marki Lincoln Mark VII z 1992 roku. Cóż, samochód był od niej starszy o całe jedenaście lat, więc jedyną zaletą było poczucie wciąż nieodchodzącej młodości.

Kiedy zaatakowała ją zupełna ciemność, z powrotem zapragnęła położyć się na skórzanych siedzeniach obitymi materiałem w kolorze wyblakłej już czerni. Nie darzyła starego auta sentymentem, ale przynajmniej tyle jej pozostało po matce, która zapewne wciąż próbowała nowych doznań odjazdów narkotykowych.

Przeskoczyła z tyłu na przód i jednym zamachem ściągnęła gazetę, której pozostałości przykleiły się do krawędzi przedniej szyby. Rose była zbyt zaspana, by użerać się z taśmą, i zbyt spóźniona, by pozwolić sobie na umycie zębów czy zjedzenie twardego obwarzanka.

Odpaliła samochód, który wydał z siebie głośny dźwięk starego, lecz dosyć mocnego silnika. Wyjechała z parkingu spod targetu, na który miała pozwolenie załatwione przez swoją koleżankę. Gdyby nie ona, musiałaby się zatrzymywać na kompletnym zadupiu, w głębi modląc się, by żaden seryjny morderca nie wypatrzył jej jako przekąski.

O czwartej trzydzieści dziewięć była już pod budynkiem swojej szefowej. Weszła do sypiącego się pomieszczenia, w którym z każdej strony atakował ją zapach detergentów. Musiała się postarać, by się nie skrzywić.

- Cztery minuty spóźnienia - oznajmiła Pety, zsuwając z nosa wielkie, okrągłe okulary.

Kobieta siedziała za swoim drewnianym biurkiem, na którym trzymała wszystko, co było tylko możliwe. Spojrzała na Rose spod maski zmarszczek i zbyt jasnego podkładu, po czym dodała surowym i oziębłym tonem:

- Jeszcze jedno spóźnienie i wylatujesz.

Rose miała sprzeczne odczucia. Jednocześnie ucieszyła się, że nie musiałaby dłużej użerać się z tą nadętą starą kobietą, a z drugiej strony pomyślała, że jest to jej jedyny dochód, bez którego wyląduje na ulicy, jakby już tam nie mieszkała.

Stypendium ze studiów nie starczyło Rose, by opłacić choćby małą kawalerkę w środku Princeton. Wystarczało jej tylko, by nadal mogła ze spokojną głową studiować psychologię. Choć musiała przyznać, że to jej bardziej przydałaby się sesja terapeutyczna, zważając na wszystkie doświadczenia życiowe, jakie musiała przejść przez decyzje swojej matki.

- Oczywiście. To się więcej nie powtórzy. - obiecała Rose, która nerwowo skubała skórkę na małym palcu.

- Co się tak patrzysz? - syknęła zniecierpliwiona Pety. - Bierz karteczkę oraz sprzęt i spadaj.

Jak kopnięta przez prąd ruszyła w stronę biurka i chwyciła żółtą karteczkę, gdzie widniał adres, pod który miała się udać najpierw. Wzięła plastikowy kosz z przeróżnymi środkami czystości i o mało nie potknęła się o małego psiaka, który zlał się z brązowym kolorem dywanu. Przynajmniej żywiła nadzieję, że to był tylko kolor, a nie nawarstwiający się brud. Jak to się mówi? Szewc bez butów chodzi? Tak, dokładnie taka była Pety Andrews.

THE NIGHT WE MET Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz