Tego dnia niebo zasnuły ciężkie, grafitowe chmury, przez które nie dał rady przebić się ani jeden promień słońca. Mgła rozciągała się nad pustymi, pozbawionymi plonów polami, otulając je aurą tajemnicy, dusząc w swych objęciach każdy przejaw życia. Okolica, przez którą jechał wytworny powóz zdawała się być martwa, pusta, pogrążona w smutku. Ciszę przerywało jedynie parskanie koni, skrzypienie kół i ciche, pełne bólu jęki dobiegające z wnętrza karety. Lecz ani woźnica, ani siedzący obok niego lokaj, nie zwrócili na to najmniejszej uwagi. Ich kamienne twarze były tak samo puste i martwe, jak pola, które mijali.
W końcu kopyta zadudniły na kamiennej drodze, wijącej się pośród smutnych, wynędzniałych drzew. Prowadziła ona do wysokiego budynku z ciemnej cegły, o strzelistych oknach i czerwonym dachu. Był to prawdziwy pałac, przerażający i piękny w swej surowości oraz majestacie. Architekt bardzo się starał, aby życzeniu klienta stało się zadość i stworzył projekt iście magnackiej siedziby, a fontanna przed wejściem nadawała splendoru, pomimo iż nie szemrała w niej przejrzysta woda, lecz zalegał w niej szlam o nieprzyjemnym, drażniącym zapachu.
Powóz zatrzymał się przed gankiem, którego dach podpierały dwie kolumny o klasycznych zwieńczeniach. Na powitanie wyszła kobieta ubrana w czarną suknię, o zimnych oczach. Blade dłonie o kościstych palcach skrzyżowała na podołku, a wąskie usta zacisnęła z taką siłą, aż uwydatniły się nazbyt ostre rysy twarzy. Surowej, surowością zimnego kawałka mięsa, odrażającego w swej krwistej soczystości i przywołującego myśli o ludzkiej śmiertelności, choć jednak tę surowość zniwelował grymas wykrzywiający wąskie wargi, coś na kształt uśmiechu, zatrzymującego się na ustach, nie docierający jednakże do oczu.
Dygnęła z uniżonością, gdy z powozu wysiadł wysoki, szczupły mężczyzna. Nie sam, bo palce jego dłoni zaciskały się na złocistych puklach, należących do młodej kobiety. Ciągnął ją za sobą, nie zważając na brutalność okazywaną przed służbą, na głośne jęki bólu, na zadrapania, z których sączyła się ciemno czerwona posoka. Nawet gdy kobieta upadła, wlókł ją za sobą, po kanciastych stopniach ganku, po zimnej, niewzruszenie twardej, marmurowej posadzce. Kto napotkał jego wzrok, szybko uciekał spojrzeniem w bok, jednocześnie starając pokonać strach. Powodem było szaleństwo splecione z okrucieństwem, widoczne w ciemnych źrenicach mężczyzny.
Porzucił swój bagaż pośrodku salonu. Po czym stanął, rozłożył ramiona i spojrzawszy w górę, zaczął się głośno śmiać. Ten dźwięk, ponura melodia spleciona z dwóch tonów, rozniósł się echem po całym domu. Wzbudził przerażenie w kobiecie niezgrabnie usiłującej podnieść się z puszystego dywanu o orientalnych wzorach. Drżącą dłonią przetarła czoło, potem pomasowała obolałą potylicę. Nic nie powiedziała, gdy w pokoju pojawiło się dwóch strażników, trzymających między sobą młodego chłopaka o ciemnych, połyskujących granatem włosach i szczupłej twarzy o ostrym podbródku. Jedynie patrzyła na niego ze smutkiem, z taką dziwną żałością i nieutuloną czułością, jak gdyby w niemym pożegnaniu.
- Kara - powiedział mężczyzna. - Kara za twoją zdradę, wredna suko!
- Mnie też powinieneś ukarać.
- Później. - Przez jego twarz przebiegł skurcz, zamieniając ją w oblicze demona. Wtem zmarszczki się wygładziły, z oczu zniknęło szaleństwo chociaż pozostało w nich okrucieństwo. - Teraz on. Zaprowadzić sukinsyna do mojej pracowni. Przygotować wannę - rozkazał.
W oczach kobiety pojawiły się łzy, bo już wiedziała, jaki rodzaj śmierci wybrał dla jej ukochanego. Bo wanna tak naprawdę służyła nie do kąpieli, a może nie tylko do kąpieli. Metalową balię napełniano wodą, po czym zanurzano ofiarę tak, aby ponad powierzchnię wystawała jej tylko twarz. Tę smarowano miodem, polewano mlekiem, co sprawiało, że wkrótce do uwięzionego nieszczęśnika zlatywały się muchy, obsiadając policzki, czoło, kotłując się w nosie i wpychając pomiędzy rozchylone usta. Lecz nie to było najgorsze. Po kilku dniach w wodzie pełno było ludzkich ekskrementów, a człowiek zaczynał rozkładać się żywcem. Pojawiało się robactwo i ohydny odór, a z każdą upływającą godziną śmierć wydawała się istnym wybawieniem.
- Jean Pierre, proszę! On nic nie zrobił. Chciał tylko...
Potężny cios posłał ją pod ścianę, pozbawiając przytomności.
- Tobą polska szmato zajmę się później - wycedził. - Nie myśl, że cię zabiję. Nie, bo na razie jesteś mi potrzebna. Jesteś nam potrzebna, prawda Reum? - dodał, spoglądając prosto w ogromne lustro wiszące tuż naprzeciwko kominka. I mimo iż widać tam było odbicie tylko jednego człowieka, to powietrze za jego plecami zafalowało, pomarszczyło się niczym gładka powierzchnia tafli jeziora pod wpływem nagłego podmuchu wiatru. Nieznacznie ściemniało, zawirowało i z nicości wynurzyły się mgliste kontury przysadzistej sylwetki. Widmowa postać oplotła pełnym erotycznego wdzięku gestem szyję Jeana Pierre. Błądziła utkanymi z mgły palcami po ciele mężczyzny, pobudzając i drażniąc, wydobywając z jego gardła cichy pomruk narastającej przyjemności. Pomimo tego, a może właśnie dlatego, że była cieniem, jej obecność wzbudziła u wszystkich paniczny strach.
Zapowiedź zmian, które w demonicznych objęciach miały prowadzić prosto do piekła.
CZYTASZ
Nie umiem stąpać tak cicho
HorrorLaura ma zostać spadkobierczynią ogromnej fortuny, ale musi spełnić jeden warunek. Zamieszkać w pałacu, który od ponad stu lat jest siedzibą jej przodków i nie opuścić go przez pół roku. Ponura posiadłość nie jest wymarzonym miejscem dla młodej dzie...