Rozdział 6

66 13 0
                                    

W jasnym świetle poranka zniknęły wszystkie obawy i nocne strachy. Ogród lśnił w promieniach słońca, drzewa delikatnie szumiały, gdy z ich liści kapało na ziemię setki drobnych kropelek.

To był naprawdę piękny dzień.

Na dodatek miała przy sobie rodzinę.

Nieproszony gość mignął niczym złowrogi cień, burknął coś na powitanie i od razu zniknął. Tym się jednak nie przejmowała. Wolała to, niż znosić jego nieprzyjemne towarzystwo.

Za co ten człowiek pałał do niej taką niechęcią?

Nie potrafiła tego zrozumieć.

Razem z siostrą przejrzały wszystkie szafy, biureczka i zakamarki na parterze i piętrze. Potem piwnicę pełną pociemniałych ze starości półek, zastawionych słoikami i butelkami z winem. Przy okazji wybrały kilka na jutrzejsze przyjęcie, ustaliły menu z kucharką i postanowiły udać się na strych.

– Boisz się? – Gabrysia zachichotała, zerkając na nią z ukosa. – Może tam straszy, tak jak twierdzi okoliczna ludność?

– Nie zadawaj głupich pytań, bo faktycznie poczułam się dziwnie.

– No co ty! Cały dom jest taki nudny, śmierdzący stęchlizną. Duchy już dawno się wyprowadziły.

– Za same obrazy z salonu, mogłybyśmy żyć w dostatku. Nie, nie jest nudny. Raczej powiedziałabym, że ponury i nieprzyjemny.

– To także. – Gabrysia jako pierwsza weszła na zakurzony, pogrążony w półmroku strych. – Ale ciotka Greta była taką dziwaczką, że spodziewałam się raczej zmumifikowanych trupów poupychanych w szafach.

Laura milczała, bo przypomniała sobie nagle pierwszą spędzoną tu noc. Czy to oby na pewno był sen? Czy też coś przerażającego, złego do szpiku kości, czaiło się w mrocznych, przykurzonych kątach?

Wyciągnęła przed siebie dłoń, rozczapierzając palce i podziwiając drobinki kurzu wirujące w barwnej smudze słońca. Jej ręka również wydała się dziwnie nierzeczywista, jakby nagle przestała należeć do tego świata. Dziewczyna wzdrygnęła się i schowała obie dłonie w głębokich kieszeniach spodni.

Rozejrzała się dookoła.

Pomieszczenie było niezwykle obszerne. Mieściło się chyba nad całym domem. I zgromadzono tu wszystko, co przestało być potrzebne rodzinie na przestrzeni stu lat.

Połamane meble, stare obrazy, paczki pełne zużytej odzieży. Manekiny krawieckie, dziecięce sanki, tysiące różnych dupereli. Kilka starych instrumentów. Dokumenty owinięte sznurkami i niedbale porzucone w kącie.

– Nasi szanowni przodkowie nie wyrzucili chyba ani jednej rzeczy? – odezwała się z uznaniem jej siostra.

– Ja raczej się dziwię, skąd tu tyle tego? Ostatnie pół wieku nie sprzyjało gromadzeniu takich dóbr.

– Ty się raczej zastanów, dlaczego ich stąd nie wyrzucono już na samym początku.

– Kiedyś spytałam o to mamę – Laura zamyślona stanęła przy zgrabnym biureczku, z pociemniałego drewna. – Ale odparła, że mało wie o rodzinie babci Heleny.

– Jeśli przypominali ukochaną cioteczkę, to wcale się nie dziwię. Ty, patrz! Prawdziwa katarynka!

Zostawiła Gabrysię przy oryginalnym pudle i bez zbytniego zainteresowania przyjrzała się temu, co miała pod ręką. Czyli niedomkniętej szufladzie, pełnej podartych i pożółkłych papierów.

I wtedy natrafiła na niewielkich rozmiarów zeszycik. Stary, obwiązany gumką, o kartkach zapisanych równym, pięknym pismem.

W zasadzie zapisane było jedynie pierwsze dziesięć stron. Na dodatek na samym końcu, autorka chyba notowała w pośpiechu i urwała nagle, pieczętując koniec potężnym kleksem.

Laura z ciekawością spojrzała na okładkę i zamarła.

– Gabi! – wrzasnęła podekscytowana. – Chodź tu szybko i zobacz, co znalazłam!

– Co? – Siostra natychmiast znalazła się przy niej.

– Zobacz. Coś jakby pamiętnik babci Heleny.

– Nie miała kobita daru słowa pisanego. Albo wytrwałości – powiedziała krytycznie Gabrysia, zdejmując gumkę i kartkując zeszyt. – Zobacz, jak rozstrzał pomiędzy datami. Bierz na górę, poczytamy.

– Och! – Laura ledwo zerknęła na pierwsze wersy i od razu poczuła podekscytowanie. – Posłuchaj. „Wraz z siostrą, udałam się na spacer, na grób naszego brata".

– Brata? Myślałam, że Greta była jej jedynym rodzeństwem?

– Jak widać nie do końca. Wracamy na dół.

Z łoskotem zbiegły po trzeszczących, drewnianych schodach. Po drodze szybko zaparzyły sobie herbatę, zwinęły puszkę z ciastkami i udały się na taras. A właściwie tylko Laura, bo jej siostra została, by odebrać telefon.

Prócz pierwszej rewelacji, tej o bracie, pierwsze dziesięć stron nie zawierało nic nadzwyczajnego. Opis spaceru w słoneczny, jesienny dzień. Wydarzenia kilku przypadkowo wybranych dni, niewnoszące nic nowego.

Dopiero na ostatniej...

Pod datą nabazgraną trzęsącą się dłonią, widniało kilka niezrozumiałych słów.

„Już wiem, już wszystko rozumiem. Boże! Muszę stąd uciekać, bo inaczej on nie pozwoli mi na ten związek, na tę miłość. Jest tak przesiąknięty złem, że nie wierzy w takie rzeczy. Pragnie jedynie mego poświęcenia. Pragnie mieć mnie na własność. Jak moją siostrę. I macochę. Teraz wiem, dlaczego Greta już dawno postanowiła..."

I na tym tekst się kończył.

Na własność? Laura otrząsnęła się ze zgrozą. Czyżby Helena miała na myśli swego ojca? Kazirodztwo w rodzinie tłumaczyłoby jej niechęć do jakichkolwiek kontaktów, brak wspomnień.

Szkoda że babcia nie rozpisywała się nieco obszerniej. Widać, jakby na ten pomysł wpadła znienacka i po dość lekceważącym pominięciu kilkunastu dni, napisała ostatnie słowa w pośpiechu.

Kim był tajemniczy brat?

Przypomniała sobie złotowłosego mężczyznę ze zdjęcia. Może to on?

Laura zerwała się i z powrotem udała się na strych. Jeśli to biurko Heleny, możliwe że znajdzie coś więcej.

Zamyślona weszła prawie na samą górę i ujęła mosiężną, wymyślnie rzeźbioną klamkę.

I wtedy za drzwiami dał się słyszeć głośny łoskot. Huk tak ogłuszający, że zdawał się wstrząsnąć całym domem, wybudzając go z letargu.

Dziewczyna zamarła. Przerażenie ścisnęło jej gardło, spowodowało, że na całym ciele dostała gęsiej skórki.

Bardzo powoli otworzyła drzwi.

Pomieszczenie wyglądało tak jak poprzednio. Z małym wyjątkiem.

Dość solidne biureczko zostało roztrzaskane w drobne kawałki. Jakby ktoś z góry wymierzył w blat niezwykle silny cios.

Laura stała, czując rozprzestrzeniające się po całym ciele zimno.

I dławiący, obezwładniający strach.

Uniosła drżącą rękę i zacisnęła palce na naszyjniku.

Coś jakby westchnienie rozczarowania rozległo się tuż obok.

A może się myliła? Może to jedynie wiatr hulający w nieszczelnym pomieszczeniu i jej własna wyobraźnia?

Tak czy inaczej z hukiem zatrzasnęła drzwi i przeskakując po dwa, trzy stopnie, zbiegła na dół.

Nie rozumiała, co się stało z kunsztownie rzeźbionym meblem. Ale wiedziała jedno.

Nigdy więcej tam nie wróci.

Nigdy więcej.

Nie umiem stąpać tak cichoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz