Padało przez całe trzy dni. Świat pokrył się skrzącym dywanem bieli, która błyszczała teraz w promieniach popołudniowego słońca. Zniknęła cała brzydota, bo przyroda ubrała się w swe najpiękniejsze szaty, zasłaniając nędzne łachmany poprzedniej kreacji.
Lecz Laura patrząc na to piękno, żyła jednocześnie w strachu. Za kilka dni jej najbliżsi pojadą do miasta i zostaną tam, bo Mikołaj będzie musiał przejść całą serię badań. Nie ośmieliła się prosić kogokolwiek z nich, aby z nią został. Nawet Gabi, bo ta już z niecierpliwością odliczała dni do wyjazdu.
– Nie obraź się siostra, ale ciotka Greta to była jednak wredna zołza. Pół roku bez opuszczania tej rudery! Podziwiam cię, że wytrzymujesz – powiedziała na pożegnanie.
– Wytrzymuję – roześmiała się Laura, napotykając jednocześnie czujny wzrok mamy. Chyba ona jedna podejrzewała, jak bardzo nie lubiła tego domu. – Bawcie się dobrze i przywieźcie mi bułeczki z naszej ulubionej piekarni.
Została sama. Chociaż nie. Była jeszcze służba. Był i Edward, o którym wiedziała przynajmniej tyle, że nie szło go wymienić na bardziej normalnego sublokatora. Była tajemnica z pamiętnika prababki, zagadkowe słowa o bracie i o złu, które odkryła Helena. Ciekawe czy właśnie to było przyczyną jej ucieczki?
Dzień upłynął spokojnie. Laura prawie cały spędziła w bibliotece, wertując rodzinne dokumenty, lecz nie trafiła na nic ciekawego. Noc także nie przyniosła nic nowego czy zaskakującego. Powoli dziewczyna uspokajała się, poprzednie wydarzenia biorąc za efekt swej bujnej wyobraźni.
A jednak na strych już nie poszła.
Bała się.
Nie odważyła się również opuścić nocą swej sypialni.
Nie zaczepiła też Edwarda, który zachowywał się jak zawsze, czyli ignorował ją lub wymieniał zdawkowe uprzejmości.
– Pani Rozalio – zaczęła z wahaniem, wchodząc po kolacji do kuchni. – Czy pani pochodzi z tych stron?
– Tak kochanie. Chciałabyś pewnie więcej wiedzieć o swojej rodzinie?
– Owszem – Laura uśmiechnęła się, chwytając za ścierkę. Przy wspólnej pracy przyjemniej się gawędziło, a pani Rozalia właśnie z zapałem zmywała naczynia.
– Niestety, tutaj cię zawiodę, bo to co wiem, to raczej plotki i domysły, niż prawda.
– W zasadzie chodzi tylko o jedno. Ciotkę Gretę pochowano na cmentarzu, ale jej rodziców już nie.
– A, o to! – Pani Rozalia pokiwała głową. – Posiadłość miała własny cmentarz, tak to przynajmniej na początku zaplanowano.
– Własny? Gdzie?
– Nie wiem nawet, czy pozostał po nim jakiś ślad.
– Ale wie pani, gdzie jest?
– Tyle lat... – Kobieta zamyśliła się. – Poproś jutro pana Piotra, pokaże ci drogę. Będzie trudno, zwłaszcza że teraz wszystko zasypane.
– Nie szkodzi. Spróbuję. Jak się nie uda, poczekam na odwilż.
Tej nocy spała dziwnie niespokojnie. Męczyły ją senne koszmary, chociaż po przebudzeniu niczego nie mogła sobie przypomnieć. Była mokra i przerażona, a jednak nie ośmieliła się opuścić pokoju. Poranny prysznic nie przywrócił dobrego humoru, a kiedy na dodatek minęła się w korytarzu z zachmurzonym Edwardem, który nawet nie raczył odpowiedzieć na jej powitanie, jeszcze drastycznie się pogorszył.
– Co za dupek! – mruczała Laura, z trudem brnąc przez wysoki dywan śniegu. W duchu lżyła go znacznie gorszymi słowami, jednocześnie uświadamiając sobie, że jest skazana na to towarzystwo jeszcze przez pięć miesięcy i trzy dni. Na pobyt w tym przerażającym, pełnym mroku domu także. Zadrżała, bynajmniej nie z zimna. Pięć miesięcy i trzy dni? Oby tylko najbliżsi nie wyjeżdżali zbyt często. Z nimi łatwiej będzie wypełnić warunki testamentu.
CZYTASZ
Nie umiem stąpać tak cicho
HorrorLaura ma zostać spadkobierczynią ogromnej fortuny, ale musi spełnić jeden warunek. Zamieszkać w pałacu, który od ponad stu lat jest siedzibą jej przodków i nie opuścić go przez pół roku. Ponura posiadłość nie jest wymarzonym miejscem dla młodej dzie...