Rozdział 7

55 15 0
                                    

Ponura posiadłość była tak rzęsiście oświetlona i tak wspaniale udekorowana kwiatami, że chociaż na kilka godzin przestała przypominać śmierdzące starością mauzoleum.

Zjawiła się cała okoliczna śmietanka towarzyska, ludzie, których Laura nie znała i nawet nie pragnęła poznać. To było przyjęcie grzecznościowe, zorganizowane jedynie po to, aby zadośćuczynić jednemu z kilku ostatnich życzeń testatorki.

Dziewczęta miały więc na sobie eleganckie sukienki i witały przybyłych na progu, uprzejmie kiwając głowami i starając się zapamiętać chociażby najważniejszych z gości. Za ich plecami stał Edward. Nieruchomy i milczący przypominał bardziej marmurowy posąg niż żywego człowieka. I nieziemsko irytował swą obecnością, zwłaszcza Laurę.

Ukradkiem obejrzała się za siebie.

Nawet na nią nie spojrzał.

Nieskazitelnie wymuskany w swym czarnym garniturze i białej koszuli. Pomyślała, że gdyby nie ta kamienna maska, jego twarz byłaby naprawdę interesująca. Usta, wąskie, z lekko opadającymi kącikami, szpiczasta broda, lekko garbaty nos. Ciemne, nieprzeniknione oczy o ostrym, kłującym spojrzeniu. Połyskujące granatem, zaczesane pod górę włosy.

– Nie gap się tak na niego. – Młodsza siostra wymierzyła jej kuksańca. – No, chyba że ci się podoba?

– Jest interesujący i odpychający jednocześnie – odparła Laura. – Czy to już koniec, czy ktoś jeszcze się zjawi?

– Trzeba było zrobić listę. Nie mam pojęcia. Może jednak dołączymy do rodziców?

– Dajmy sobie pięć minut.

Gabrysia jęknęła, protestując. Co chwilę zerkała na stojący w holu stary zegar, podczas gdy Laura uporczywie wpatrywała się w jakiś odległy, nieokreślony punkt.

Nagle przez jej ciało przebiegł dreszcz.

Otrząsnęła się i rozejrzała, napotykając jedynie skupiony wzrok Edwarda.

– Sądzę, że nikt więcej nie przyjedzie – odezwał się cicho. – Pora podać do stołu.

– To dobrze. – Nawet nie starała się ukryć ulgi w głosie.

Grzecznie przepuścił je przodem, potem obejrzał się do tyłu. Zmarszczył brwi z wyrazem niezadowolenia. I znów na jego twarz wróciła uprzednia obojętność.

Kolacja upłynęła przy szmerze rozmów. Potem całe towarzystwo przeniosło się do salonu, gdzie grała specjalnie wynajęta na ten wieczór kapela. Trzy, cztery godziny i było po wszystkim. Laura usiadła na twardej kanapie, z ulgą zdejmując eleganckie buty i rozglądając się po pustym już pokoju. Przynajmniej sądziła, że jest pusty, do chwili gdy dostrzegła stojącego przy oknie Edwarda. Nie wyglądał na zainteresowanego ani jej towarzystwem, ani rozmową. Stał nieruchomo, z dłońmi w kieszeniach, wpatrzony w czerń za oknem.

– Zaczął padać śnieg. – Nie rozumiała, dlaczego powiedziała te słowa. Banalne, głupie i całkiem niepotrzebne. Może dlatego, że nie lubiła panującej między nimi ciszy. Krępującej, wrogiej ciszy, nieprzyjemnego uczucia paniki i dziwnego przymusu, który za każdym razem gdy się spotykali, nakazywał ją przerywać.

Nawet nie drgnął.

– Zauważyłem – odpowiedział w końcu suchym tonem.

– Może do jutra będzie całkiem biało – brnęła dalej, modląc się jednocześnie, by ktokolwiek wszedł do pokoju. Po co w ogóle się odzywała?

– Może.

– Lubisz śnieg?

– Nie.

I to chyba byłoby wszystko. Pochyliła się, rozcierając obolałe stopy, kiedy Edward nieoczekiwanie się odezwał.

– Nienawidzisz tego domu. Po co tu jesteś?

– To zabrzmi bardzo wyrachowanie, ale potrzebuję pieniędzy. My potrzebujemy. Mój brat.

– Twój brat? – Nie zrozumiała drwiny w jego głosie. – Twój brat z pewnością potrzebuje wielu innych rzeczy, ale nie pieniędzy.

– Na rehabilitację. Jeśli sugerujesz, że...

– Nic nie sugeruję.

– W takim razie nie rozumiem.

– Nie musisz – wzruszył ramionami. Potem nieoczekiwanie oderwał się od okna i podszedł do siedzącej Laury. Patrzył na nią z góry, z jednej stronie zupełnie beznamiętnie, z drugiej surowo, taksująco. Jak człowiek na psiaka, który właśnie narobił na świeżo co umytą podłogę. Nie chciała tego, ale zarumieniła się pod wpływem jego wzroku.

– Nie mieli nic przeciwko przeprowadzce? – spytał w końcu, przerywając panującą ciszę.

– Moja rodzina? Nie, wręcz przeciwnie – wzdrygnęła się nagle. – Wiesz, w zeszłym roku... Dużo złego się wydarzyło.

– Złego? – Oczy Edwarda zmrużyły się czujnie. – Czyli co?

– Po pierwsze Mikołajowi drastycznie się pogorszyło. A pod drugie – Laura przygryzła wargę. Nawet teraz, gdy o tym myślała, zbierało jej się na płacz. – Wybrałyśmy z przyjaciółką na urodzinową imprezę. Źle się czułam, więc pojechałam wcześniej do domu. Ala została, miała zadzwonić później po taksówkę. – Urwała. Wróciły z trudem stłumione wyrzuty sumienia.

– Wnioskuję, że nie wróciła?

– Niezupełnie. Spadło wtedy dużo śniegu, pamiętasz może? Bardzo dużo. Było bardzo ślisko. Dlatego taksówka nie wjechała w osiedle. Ala wysiadła w odległości dwustu, może trochę mniej, metrów od domu. I już do niego nie dotarła. Jej ciało znaleziono z samego rana, w pobliskim parku.

Jeszcze bardziej zmrużył oczy. Oczywiście nie wyglądał, jakby przejął go los nieznanej dziewczyny, nawet tego nie oczekiwała.

– I co dalej? Śledztwo nic nie wykazało, dobrze zgaduję?

– Nic – uśmiechnęła się blado. – Może usiądziesz? – wskazała na drugi fotel.

– Dziękuję, postoję.

– Czuję się nieswojo.

– I co z tego? To twoje uczucia.

Nie znalazła wystarczająco dobrej odpowiedzi, więc wolała milczeć. Za to też wstała.

– Pójdę już spać. Dobranoc – powiedziała tylko.

Szybkim ruchem zacisnął palce na jej ramieniu.

– Gdzie był wtedy twój brat?

Tym razem udało mu się ją zaskoczyć i to bardzo mocno.

– Mój brat? A niby co on miałby mieć z tym wspólnego?

– Nic. – Edward zmarszczył brwi. W ciemnych oczach mignęło niezadowolenie. – Mówiłaś, że w tym samym czasie miał kryzys. O to pytałem.

– Przysięgłabym, że nie tylko o to. Był w szpitalu. A teraz puść mnie – zażądała, usiłując wyrwać się z jego uścisku. – I pamiętaj, że muszę tolerować obecność obserwatora, ale nie muszę tolerować twojej obecności. Pewnie znalazłby się ktoś inny na twoje miejsce.

– Wierz mi, nieprędko.

Nie tylko ją puścił, ale i lekko odepchnął. Potem wyszedł z pokoju nie zaszczycają ani jednym spojrzeniem. Laura westchnęła. Dziwny mężczyzna. Bardzo dziwny. I te jego podłe insynuacje odnośnie Mikołaja. Dobrze wiedziała, co miał na myśli. Kaleki bez szans na wyleczenie nie warto ratować. Ale teraz to będą jej pieniądze i to ona zadecyduje, na co je wydać. Na dodatek co ten kretyn sobie myślał, pytając o to, gdzie był Mikołaj, gdy dokonano morderstwa? Powinna zadzwonić do adwokata i spytać o możliwość wymiany tego typka.

Zamyślona sięgnęła po leżące na podłodze buty. Jeszcze raz spojrzała przez okno, na padający śnieg, po czym skierowała się do swojej sypialni.

Nie umiem stąpać tak cichoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz