Echo Przesilenia - to historia o przekraczaniu granicy między życiem a śmiercią, linii życia,która staje się coraz cieńsza podczas Świętej Nocy Przesilenia. Dalim, pogrążony w bólu po stracie Nai, każdego roku odprawia rytuał, próbując przywołać jej duszę z zaświatów. Zmęczony samotnością, balansuje na granicy rzeczywistości i iluzji, zdeterminowany, by ją odnaleźć. Z każdym przesileniem jego obsesja rośnie, a on sam staje się coraz bardziej cieniem. Ale czym jest miłość, jeśli nie cieniem, który zżera duszę?
Opowiadane halloweenowe 2024
Od pewnego czasu miałam ochotę napisać coś mrocznego, gdzie humor ma jedynie kilka odcieni czerni. Zapraszam ☕
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Jesienne liście tylko przez moment cieszyły szelestem podczas porywów wiatru. Zbyt szybko spadały z gałęzi, w mgnieniu oka gniły w kałużach. Świat przykrył brudny koc zbutwiałej ściółki i niespełnionych pragnień. Wegetacja przechodziła w stan spoczynku, a wraz z nią życie.
— Dalimie... — z ust mężczyzny wydobył się chrapliwy zgrzyt. — Musisz częściej rozmawiać, nawet z samym sobą.
Z irytacją wpatrywał się w odbicie. Od lat ignorował pogłębiające się mimiczne zmarszczki. Biała i cienka jak pergamin skóra wręcz błagała o odrobinę słońca, ukazując błękitne naczynia krwionośne, tuż pod swoją delikatną powierzchnią. Wybroczyny wokół ust i podkrążone oczy to tylko niewielki procent zniszczeń, jakich doznało jego ciało na przestrzeni ostatnich pięciu lat.
— Może zacznijmy od tego, że nie wyglądasz jak okaz zdrowia. Przypominasz ruinę, oddychającego resztką sił, odrażającego trupa — odpowiadała obca, posępna twarz.
Nadal mieszkał sam u podnóża góry, w niewielkim budynku krytym ciemnobrązową dębową deską. Wokół roztaczał się świerkowy las. Życie w pojedynkę wydawało się prostsze, zanim skosztował go osobiście. Fizycznie wyczerpany obowiązkami i pracą, każdego poranka błagał o litość. "Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem..." jak mawiali niektórzy sąsiedzi. A on marzył, by zniknąć, rozpłynąć się z mgłą poranka, by kolejna zima zagarnęła swoją prawowitą własność. Oddałby się z ochotą — na pożarcie wilkom, na ofiarę przebłagalną, zamarzł w lesie, cokolwiek.
Co roku, w porze przesilenia dopadało go przerażające uczucie osamotnienia, zwielokrotnione szybko zapadającym zmierzchem i migotliwym płomieniem lamp naftowych. Troska o Naię przyćmiłaby te niedorzeczne rozważania. To dla niej jego dom, w przeciwieństwie do własnego ciała, lśnił czystością i porządkiem. Zadbanym ogrodem. Codziennie na nią czekał.
Wspomnienie zaraźliwego śmiechu dziewczyny odczuwał jak ukłucie igieł, wbijających się w bolący mięsień.
Nabrał powietrza do płuc, by wypuścić je powoli, ze spokojem. Stary znajomy — ucisk w mostku, od lat praktycznie nie znikał, niezależnie od ziół, jakimi go leczono, szamańskich terapii i obrzędów.