Rozdział 11 (2/2)

8.9K 441 18
                                    

 Praca albo może być przyjemna i stanowić nasze hobby, albo jest największym utrapieniem każdego pracownika. Od jakiegoś czasu chodzę do firmy Prein Design z bananem na twarzy, niosąc dwie ciepłe, karmelowe herbaty. Jedną stawiam na biurku Maiora, drugą zabieram do siebie, przy okazji sprawdzając grafik szefa, oraz szykując projekty, które ma dziś omówić. Może na początku nie pasowało mi to, że mam być jego pachołkiem, jednak z czasem da się przyzwyczaić do wszystkiego. Przyjemność tej pracy powodują też dobre stosunki z pracodawcą i resztą zespołu. Wreszcie dostrzegłam, że ci ludzie naprawdę kochają tu spełniać się zawodowo i hobbystycznie, dlatego czerpiąc od nich pozytywną energię, lepiej działam w swojej branży. Maior od czasu mojej wpadki, przez którą prawie stracił ważny kontrakt, nie narzekał na mnie, co powoduje zawsze dużego kopa motywacji. Tego dnia jestem jeszcze bardziej szczęśliwa niż zwykle, dlatego z radością uzupełniam kilka projektów, które jego zdaniem powinnam koniecznie przejrzeć. Z nich wszystkich spodobała mi się wersja Clare Collins, pokazująca dobre zagospodarowanie terenem niezabudowanym przez żadne domy ani stodoły gdzieś na obrzeżach Austin.

Andie, blisko pracująca z Maiorem, na przerwie przychodzi do mnie, by zjeść wspólnie lunch. Omawiamy jakieś bzdety, mające miejsce w Atlancie. Prowadzimy luźną rozmowę na temat muzyki, aż wreszcie pada najbardziej niekomfortowe pytanie w ciągu tej części dnia.

— Czym się zajmowałaś, zanim do nas trafiłaś? — pyta spokojnie, jednakże moje mięśnie jakby nagle się skurczyły, a mnie złapała niemowa. Czym się zajmowałam? Opłakiwaniem Archera, poszukiwaniem siebie gdzieś w odmętach depresji i braku pamięci. Terapią, grupowymi spotkaniami z licznymi podupadłymi na zdrowiu, i ciągłymi wizytami w poradniach psychologiczno-psychiatrycznych. Tak, właśnie tym się zajmowałam przed dobre miesiące, które stanowiły dla mnie wieczność.

— Pracą... — odpowiadam wymijająco, chociaż zabrzmiałam strasznie oschle, dlatego chrząkam i jeszcze raz się odzywam. — Próbowałam znaleźć sobie jakieś zajęcie na Florydzie.

— O jeju, Floryda! Tam przecież jest tak pięknie, dlaczego więc wróciłaś tutaj? W Atlancie nie ma nic ciekawego.

— Tu mam... rodzinę — mówię cicho, dość niechętnie, gdyż użycie określenia "rodzina" nie jest zbyt odpowiednie w moim przypadku. Jeśli tak się zachowują bliscy, to wolałabym w ogóle ich nie mieć.

 Przymykam powieki, odliczając od dziesięciu w dół. Uspokój się, Clar, uspokój, nie myśl o tych wszystkich ludziach, którzy kochają cię krzywdzić. Wmawiam sobie to wszystko, aż w pewnym momencie słyszę głośne, męskie kroki, a w polu widzenia dostrzegam posturę Maiora. Andie od razu odrywa się od mojego boku, przyjaźnie uśmiechając się do szefa. Ja nie potrafię wykrzesać uśmiechu. Jestem zbita z tropu przez jedno, proste pytanie. Marszczę brwi, również wstając z krzesła. Zamykam pudełeczko z sałatką i odkładam je na komodę przy przeciwnej ścianie.

— Dzień dobry, dziewczyny. Jak wam minął poranek? — pyta Maior.

 Wzdycham, na szczęście Andie ratuje sprawę wręcz promieniejąc w stronę mężczyzny. Przez chwilę prowadzą wymianę zdań na temat dzisiejszej pogody, dobrego humoru sekretarki oraz nowych projektów. Słucham tego, choć w rzeczywistości odbiegam myślami całkowicie gdzieś indziej. Dopiero, kiedy Andie zostawia mnie i Maiora samego, podnoszę na niego wzrok.

— Ktoś tu wstał lewą nogą?

— Ktoś tu jest wyjątkowo troskliwy. Przyniosłam ci herbatę, ale trochę... wystygła — oznajmiam, posyłając mu złośliwy uśmieszek. Myślałam, że będzie o wiele wcześniej, niestety przyszedł dopiero po czasie lunchu. Czuję się tym trochę zaniepokojona, bo dzień wcześniej nawet nie napisał czy rano się widzimy, czy idziemy na śniadanie, ani nic. To dziwne, że w ciągu tak krótkiego okresu czasu zdążyłam przywyknąć do naszych rytuałów.

Sztuka zapomnienia (WYDANA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz