Rozdział 3

47 5 1
                                    



„Ach, co za oszczędność czasu - zakochać się od pierwszego wejrzenia". Nie pamiętam, kto to powiedział. Ale jedno jest pewne - ta osoba mówiła o sobie. Nie no serio, przecież jak się w kimś zakochasz, a ta osoba tego nie odwzajemni, to ja nie wiem gdzie tu ta oszczędność. Będziesz musiał poświęcić Bóg jeden wie ile czasu na zdobycie tej osoby, wymęczyć się i natrudzić, w dodatku bez jakiejkolwiek gwarancji na sukces i happy end. Ale cytat w sumie ładny. Choć uważam, że by lepiej brzmiał gdyby się rymował: „Ach, co za oszczędność czasu - zakochać się od razu". Tak wiem, rym niedokładny, wybaczcie.


***


Tak więc, po serii wpadek, płaczów i użalania się nad sobą wreszcie stanąłem na nogi. Moi miłośni guru (tak, mówię o Li i Afim) zasypali mnie toną genialnych pomysłów i planów na rozkochanie w sobie Pattamelli. Niestety, zważając na mój idiotyzm i nieudolność większość z nich musieliśmy odrzucić. No i w tym upale ciężko było myśleć, lekcje nas rozpraszały i trzeba było uważać na pojawiającą się znienacka Patt. Postanowiliśmy więc, że nasz niesamowity plan obmyślimy po szkole, najlepiej wieczorem, gdy zrobi się już chłodniej.

Tak więc, o 19:07 cała nasza trójca wylądowała przy stoliku w kawiarni prowadzonej przez wujka Liberty. Popijaliśmy darmowe koktajle lodowe, błogosławiąc człowieka, który wymyślił klimatyzację. Jednak mimo sprzyjających warunków żadne z nas nie mogło nic porządnego wymyślić. Nasze wypowiedzi ograniczały się do takich w stylu:

„Musisz przestać być ciotą." (A.F.),

„Spróbuj podejść do tego na spokojnie." (Li),

„ Przestań zachowywać się jak frajer." (A.F.),

„Nie będę uciekać przed nią... I zapominać jak się mówi... w ogóle będę taki fajny, no." (Ja)

Na nic lepszego nie było nas stać. Najwidoczniej słońce przypiekło nasze mózgi zbyt mocno. Czułem, że mam pod czaszką zwęglonego tosta. Nawet wspaniały, ogromny i wszechogarniający umysł Liberty nie działał należycie. O Franky'm nie wspomnę, bo on swoją inteligencję:

a) albo wymienił na pakiet „Super Ciacho" + kaloryfer na brzuchu gratis

b) ewentualnie spotkał głodnego zombie (chociaż wątpię, żeby miał się czym najeść)

c) możliwe również, że po prostu wdał się w matkę (pani Stone do geniuszy nie należy)

- Ech coś opornie nam to idzie... - westchnąłem.

- Nooo... a w szkole mieliśmy tyle koncepcji. – Li również wydawała się nieco zrezygnowana.

- Kon... czego?

- Och Afi, czemu jesteś takim ciołkiem... Koncepcja to inaczej myśl, pomysł, projekt.

- Aaa... rozumiem. I proszę, nie nazywaj mnie ciołkiem.

- Dobrze, kretynku.

- No weź daj spokój Li...

Przysłuchiwałem się ich rozmowie rozbawiony. Szkoda, że nie potrafię tak swobodnie rozmawiać z Pattamellą. Myślałem, że przełamałem już z nią pierwsze lody, ale najwyraźniej się myliłem. Chociażby przywitanie się z nią było dla mnie problemem, zawsze się jąkałem i mówiłem monosylabami.

- Tommy, skocz po następne koktajle.

- Już się robi.


***


Gdy wróciłem do stolika Liberty i Franky pochylali się nad jakąś kartką.

- Co tam macie? – zapytałem, stawiając przed nimi napoje.

- Nasz wspaniały projekt: Patt Zaczyna Lubić Przecier. Pezetelpe. Szukamy inspiracji. – A.F. łapczywie zaczął pić koktajl.

- Nie cierpię tej nazwy. Nie cierpię tego skrótu.

- Ale cierpisz ten plan. W końcu wypalił i mimo twojego idiotyzmu ta laska wciąż cię lubi.

- Tego nie wiemy na pewno. – humor zaczynał mi się psuć.

Jak dotąd nie poczyniliśmy żadnych postępów. A ja zdecydowanie chciałem coś zrobić. W końcu Li miała rację, zakochałem się po uszy. I im dłużej to uczucie będzie nieodwzajemnione tym bardziej będę cierpiał.

- Przyznaję, stary plan był dobry. Prosty i co najważniejsze poskutkował. – podrapałem się w głowę. – Tylko, że tamten projekt dotyczył poznania Patt, a ten ma dotyczyć czegoś tysiąc razy bardziej poważnego.

- Zakochiwanie się jest łatwe. –stwierdził Afi.

- Chyba dla ciebie. Wątpię, żeby Pattamella zakochała się we mnie tak łatwo, jak dziewczyny zakochują się w tobie.

- Ja bym tego miłością nie nazwała. – Li była dość sceptycznie nastawiona do związków Franky'ego. – Może i miałeś całe mnóstwo dziewczyn, ale nie byłeś z nimi dłużej niż Tom z Lili.

No i znowu. Czy oni muszą o tym ciągle wspominać? Wciąż odczuwam smutek po stracie małej Snow, bądź co bądź była moją pierwszą miłością. Jak tak teraz o tym myślę, to wtedy chyba byłem odważniejszy. Zauroczyła mnie ta słodka cheerleaderka, więc poprosiłem ją o chodzenie. Nie bałem się wyznać jej tego, co czuję i tego, że mnie odrzuci. Po prostu zacząłem jej pokazywać, że mi na niej zależy. Wtedy też byłem idiotą, cały czas się rumieniłem, czasem palnąłem coś głupiego. Ale nie bałem się swoich uczuć. Dlaczego teraz tego nie potrafię?

Takie myśli nawiedziły moją dziwną główkę. Postanowiłem podzielić się nimi z przyjaciółmi.

- Nic odkrywczego. – stwierdził A.F. znudzonym tonem. – Wtedy byłeś kozakiem, a Lilcia małą tchórzofretką. Teraz ty jesteś tchórzofretką, a Pattamella to kozak.

- Role się odwróciły, hmmm... - Li najwyraźniej zgadzała się z tym, co powiedział Afi. – Jednak mimo wszystko, moim zdaniem, te dwie sytuacje się różnią. Lili zdecydowanie różni się od Patt. Masz rację nazywając ją tchórzem, choć to mocne określenie. Uciekła tylko dlatego, że niektórzy przezywali ją „Frytką". Boże, to było takie głupie, porzuciła cię, bo...

Popatrzyłem na nią morderczym wzrokiem.

- Możemy do cholery nie roztrząsać po raz milionowy powodów mojego zerwania? Ludzie, błagam, zlitujcie się.

- Przepraszam, naprawdę nie chciałam. Powinniśmy wrócić do wymyślania planu, a nie rozdrapywać twoje stare rany.

- Byłbym wdzięczny. – mruknąłem.

- A ja uważam, że przeanalizowanie twojego związku z Lili pomoże nam w naszych knowaniach.

- Knowania, przeanalizowanie... cóż za elokwencja, nie wiedziałam, że znasz takie trudne słowa kretynku.

- Liberty, nie nabijaj się z Franky'ego. – skarciłem ją.

- Psieplaszam. – Li przybrała minę niewiniątka. – Ja po prostu jestem zaskoczona ogromem wiedzy tego ciołka.

Afi zrobił się cały czerwony ze złości i uszczypnął Liberty. Ta próbowała mu oddać, na szczęście w porę ich rozdzieliłem i obyło się bez rozlewu krwi.

- Co w was wstąpiło?! – krzyknąłem. – Mieliście mi pomóc, a nie dokuczać sobie i skakać do gardeł! Mam dość, wychodzę!

Li i A.F. spojrzeli na siebie zaskoczeni, po czym zaczęli mnie przepraszać. Ale ja naprawdę miałem już dzisiaj dość stresów. Zostawiłem te jęczące bachory i poszedłem do wyjścia.

Tom Tommy TomatoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz