CHAPTER 3

157 15 4
                                    

Drżącymi dłońmi odblokowałam ekran i odczytałam wiadomość. Jej treść doprowadziła mnie do załamania.

Himself: Moja przyjaciółka ma depresje. Możesz przestać na jakiś czas do mnie pisać?

Fajnie, że pomagasz swojej przyjaciółce w wyjściu z ciężkiej choroby zwanej depresją. Ale kto pomoże mi? Czemu zapomniałeś o mnie? Mimo, że codziennie w jakiś sposób przypominam Ci o moim istnieniu. Dlaczego nie przyjmiesz ode mnie pomocy? Od razu mnie odpychasz, nawet nie spróbujesz tego zrozumieć. Moja głowa pękała od nadmiaru myśli i pytań. Tak, zdecydowanie spędzam w niej za dużo czasu. Mimo późnej godziny chwyciłam paczkę papierosów i wybiegłam z domu. Potrzebowałam szybkiej formy rozluźnienia, a tytoń był pierwszą rzeczą o której pomyślałam. Cicho zamknęłam za sobą drzwi, mimo iż mojej matki jak zwykle nie było w domu. Pewnie jak zwykle leżała gdzieś pod mostem pijana. Ona już nie jest moja matką, choć pewnie jej córkę  czeka taki sam los. Owszem, kiedy tylko się ze mną ożenisz popełnisz samobójstwo nie mogąc już ze mną wytrzymać. Czekaj czy ja powiedziałam że będziesz moim mężem? Niedoczekanie. Skoro nawet nie chcesz być moim kolegą, przechodniem. Mogę policzyć na palcach jednej ręki ile razy od roku naszej znajomości się do mnie odezwałeś. Strata czasu, a jednak wciąż to ciągnę. Zabawne jakim złodziejem jesteś. Tak łatwo skraść niewinne serce. Spojrzałam ponad siebie na rozgwieżdżone niebo i ruszyłam w dół ulicy. Migające światła latarni słabo oświetlały moją drogę. Swoje kroki oczywiście kierowałam w stronę parku, w którym Cie poznałam. Zawsze tam się udawałam kiedy było mi źle. Lubiłam siadać na drewnianej ławce ukrytej wokół krzaków i wielkiego drzewa. Dziwne jest to, że tylko nie liczni ludzie wiedzieli o jej istnieniu skoro widać ją było z drugiego brzegu jeziora. Przeszłam przez ulicę, moje nagie nogi owiał podmuch chłodnego wiatru. Wkroczyłam przez bramę, na której znajdował się stary, wytarty napis informujący o nazwie miejsca. Lekkim truchtem pobiegłam w stronę ławki. Kiedy zatrzymałam się przed wielkim gąszczem westchnęłam i przewróciłam oczami. No bo komu chciałoby się dbać o miejsce, w które i tak nikt nie przychodzi. Ja jestem nikim, dajesz mi to odczuć nie zauważając mnie nawet kiedy macham Ci przed oczami. Z drugiej strony pasowało mi to, że te krzaki są aż tak wysokie. Zapewniają samotność i odrobinę prywatności. Samotność, której nie odczułam po przebiciu się przez wydeptany przeze mnie otwór na dole. Ujrzałam całującą się przede mną parę. Nie wiedziałam co robić. Ta ławka to jedyne miejsce, w które mogę przyjść, jeszcze do niedawna wiedziałam o jej istnieniu tylko ja i..

-Alex..- wyszeptałam mimowolnie, rozpoznając w ciemnościach bujne loki mojego najlepszego przyjaciela, z którym byłam potwornie pokłócona. Dziewczyna odsunęła się od chłopaka i spojrzała w moja stronę. Zapytała się go widocznie zirytowana kim jestem i czy mnie zna. Spojrzałam z nadzieja w czarne tęczówki oczu Alex'a.

-Nie znam jej.- odpowiedział najbardziej chłodnym tonem na jaki było go stać.- Mogłabyś odejść?- spojrzał na mnie z nienawiścią. Podobno nadzieja umiera ostatnia. W takim razie czy jeżeli moja nadzieja powoli umiera to znaczy, że moje serce też? Nie mam bladego pojęcia. Wiem tylko, że jest  rozbite na milion małych kawałeczków.

Hope. /wolno pisane\Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz