Szkarlatny lisek choc rude ma ramiona otworzy przestrzen, polaczy usmiech w dwuslowie rozum skona, drewniane piesci, obojczyk obok lona i juz odwrotu niepozadana strona, nigdy nie dotknie.
Odwracajac wzrok lkasz sercem za tym jak piszczy, lasi sie, tuli, czuli, myje i opowiada o lasicy, krnabrej kaczce czy czerwonym kubraczku, ktory czasem zaklada, usmiecha sie i blyszczy, dobrze, przewraca oczami, kasa powiekami, zakrywa oczy uszami, gmera po buzi szmerami, niby jest odlegle i blisko rownoczesnie, jednako, w snie marzen i zdarzen jawie. Paralizuje, niczym piesn owija swym jezykiem, zastygasz, opadasz, plaszcz uczuc skrywa sie za rogiem, oddajac poklon pochylasz sie i czujesz dlon zapachu nieuniknionej niepoznanej esencji karmazynu oddechu zwawych oczu.. Odchodzi, oddala sie bez slowa, gdzies tam w czelusci ciemnych przestrzeni za hejnalem granym niby w bialy dzien. Roztarta krew na ustach, zostaje..