Gdy przygarnieta owca zatacza oczu swych krag obrecz dzwoniaca przywodzi na mysl pastwisko i zbiegajace sie stado..za switem dnia znurzona postac podnosi oczy skron jej migoce z nienacka jakby powtarzajac za wiatrem plyn..plyn nie odnajdujac drogi ale tworzac te niedomkniete korytarze nadziei zgub zlo by oblapic sie w zachwycie poranka..gon pruj biegnij by zdobyc to cos bez nazwy tam na wierzcholku ktory tylko ty widzisz..namaluj deszczem dreszcze podniecenia utatuj burze chroniac parasol w szafie odkochaj piesni puki blekitnie drza wsrod miesni zatapiajac zle nastroje..otworz okno tak aby zadbalo o twe powietrze tak jak i o twa dusze..lsnij zarysem krajobrazu powiedz jedno slowo by nie bylo za wiele..prawie przytulony w samolocie lesnych gwiazd weseli sie rym tak aby nigdy nie powstal z gluszy..odchodzi jedna mgla z tysiaca otwartych latajacych mysli..w snie opiekun przywraca stabilnosc i jedrnosc obrazu biorac dwa usmiechy w zamian..walute pelna serca..stopa za stopa urywa sie przestrzen wsrod drzew a jagnie pochlipuje gdzies nieopodal ozywione skowyczace za tym czy tamtym ognikiem dobroci matki ziemii..zmeczone usta zamieraja w polsnie i tylko wiatr targa tymi ramionami gdy zraniony kwiat rozdziawia usta choc nic juz nie polknie..na fali ognia rozwarte oczy ida spac..