ROZDZIAŁ 1 "Jesteś gotów?"

6K 427 36
                                    

Nigdy nie płakałem na żadnym z trzech pogrzebów, na których miałem okazje być. Nie uroniłem łez przy trumnie zmarłego, ukochanego dziadka ani starszej kuzynki czy też cioci, która odeszła po długiej walce z rakiem. Śmierć kojarzyła mi się z nicością, zniknięciem z powierzchni ziemi. Koniec. Nic nie ma potem. Przestajemy myśleć, czuć, widzieć. Nie ma odlatującej do nieba duszy ani wstąpienia w nowe ciało. Poprzednie gnije i w końcu znika, zaś dusza umiera razem z ostatnim wzięciem oddechu.

Śmierć nie była według mnie początkiem końca, prędzej końcem końca, jeśli takie coś w ogóle istniało, niczym dla mnie smutnym ani traumatycznym. Ludzie umierali i przywykłem do tej myśli, a właściwie zostałem tak wychowany, aby to zrozumieć. I rozumiałem. Ale wszyscy żyjący w tym samym przekonaniu płakali przy pożegnaniach bliskich osób.

Nie płakałem przez siedemnaście lat, dwa miesiące i cztery dni, licząc od północy - osiemnaście godzin i trzynaście minut. I dopiero po tym okresie, zapłakałem łzami tak ogromnymi i słonymi, że zastanawiałem się, jak to możliwe, iż taka dziwna ciecz powstaje w organizmie człowieka. Przezroczysta, słona, nieskazitelna. Piękna, a zarazem odrażająca. Ogarnął mnie smutek tak wielki, nieporównywalny do niczego, z czym miałem do czynienia w całym życiu.

Śmierć Radka chyba tylko dla mnie była aż tak ogromną traumą. Wiedziałem, że przyjaciel, którego znałem od urodzenia miał problemy, każdy wiedział to, że przeżywał załamanie nerwowe, że sobie nie radził, jednak nikt nie wiedział, dlaczego tak się działo. Nikt poza mną. Zdawałem sobie sprawę z tego, że był gnębiony w szkole z powodu swojej orientacji seksualnej, a przez to, że nie uczęszczałem do tej samej placówki jedyne wsparcie miał w swoim chłopaku, który z nim zerwał krótko przed samobójstwem Radka.

To właśnie Rafał spowodował, że mój przyjaciel się zabił.

I tylko ja wiedziałem, że to było samobójstwo.

Dla reszty osób, jego rodziny, przyjaciół i wszystkich, którzy go chociaż kojarzyli był to nieszczęśliwy wypadek. Potrącenie przez samochód rozpędzony do stu dwudziestu kilometrów na godzinę było starannie zaplanowane, przemyślane i dopracowane pod każdym względem. Jedynie, czego nie mógł przewidzieć, tylko liczyć na to, było właśnie to auto prowadzone przez pijaną kobietę. Skąd wiedziałem, że było to samobójstwo? Z anonimowej paczki, którą dostałem krótko po jego śmierci. To on ją wysłał jeszcze przed śmiercią, a zawierała trzy długie listy pisane do mnie w różnych etapach jego życia, kilka rzeczy, które postanowił mi dać, a miały dla niego jakieś znaczenie i kilkanaście naszych wspólnych zdjęć.

Stojąc przed jego trumną, zaskoczyłem wszystkich, również siebie, ponieważ nikt nigdy nie widział moich łez, które wtedy leciały szerokimi strumieniami.

Twarz mojego przyjaciela była spokojna, idealnie gładka dzięki wszelkim specyfikom na nią nałożonym, ale opalona tak, jak ją zapamiętałem. Jego oczy były zamknięte, zastanawiałem się, czy przez śmierć straciły swój blask jak to zazwyczaj było. Wiedziałem, że te oczy były szare i bardzo tęskniłem nad zobaczeniem ich barwy, jednak nie odważyłem się ich uchylić przez rodziców stojących obok. Włosy miał zaczesane do tyłu, przez co ukazywały jego szerokie czoło, na które często narzekał i zakrywał swoimi brązowymi kudłami. Jego policzki nadal były pucowate. Wyglądał jak zawsze, ale widać było tę sztuczność, bez której by się obeszło, bo Radek należał do osób nieprzeciętnie przystojnych, do osób, które nie musiały robić nic, aby zachwycały swoim pięknem. Jego ciało, które było umięśnione dzięki godzinom spędzonym na boisku i bieżni, leżało w trumnie odziane w czarny garnitur, białą koszule i czarny krawat. Gdyby mógł, to pewnie ochrzaniłby wszystkich, którzy przyczynili się do tego, że wygląda na swoim pogrzebie tak przeciętnie, powiedziałby, że chce mieć w tym dniu na sobie jeansy i jasnobłękitną koszulę, do której koloru miał ogromną słabość i większość jego szafy zapełniona była ciuchami w tym odcieniu. Radek najchętniej puściłby w kościele muzykę pop i kazałby wszystkim tańczyć do niej. Chciałby, aby się cieszyli tak jak on, że nie musiał zmagać się z przykrościami, które go spotkały. Nie mogłem wyobrazić sobie bólu, jaki on odczuwał. Chyba nigdy nie będę mógł. Stojąc przed wszystkimi osobami zgromadzonymi w kościele, moje pożegnanie z nim zawierało w sobie właśnie takie słowa. Z moich ust nie wydobyły się kondolencje do rodziny, przyjaciół czy znajomych, tylko wspomnienia związane z jego osobą na przestrzeni siedemnastu lat. To nie do nich zwracano się z współczuciem, nie ich wspierano słowem tylko mnie, bo każdy, kto choć trochę nas znał, wiedział, że to ja najbardziej będę przeżywać jego śmierć, a on przeżywałby tak samo moją.

W ŚNIEŻNĄ NOCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz